WSPOMNIENIA Z BZOWICY:
CIĄG DALSZY O ŻYWNOŚCI I ŻYCIU MIESZKAŃCÓW
PODWĘDZANE ZIEMNIAKI
W okresie jesieni podczas wykopków kartofli gromadziło się sporo łęt ziemniaczanych. Nie był to użyteczny materiał , więc go zaraz spalano. Podczas bezwietrznej pogody można było dostrzec słupy dymów w polach, świadczące o tym, gdzie odbywają się wykopki. Wykopki miały uzasadnioną tam nazwę, bo rzeczywiście kartofle były wykopywane szpadlem - hryckalem, tej nazwy - szpadel -się nie używało, tylko hryckal. Narzędzie takie jak graca, albo motyka do kopania ziemniaków tam się nie spotykało. Maszyn konnych - kopaczek też nie znano. Przy takiej metodzie wykopywania to wykopki trwały długo, parę, a nawet kilkanaście dni z udziałem wszystkich domowników.
Po zbożu był to drugi bardzo ważny w zapasach produkt. Często jesienna deszczowa pogoda i krótszy dzień, obawa przed nadchodzącymi przymrozkami, zmuszały rolników do przebywania cały dzień w polu, dla szybszego uporania się ze zbiorem. Nie robiono przerw obiadowych. Posiłkiem często były ziemniaki pieczone przez dzieci w ognisku z tych łęt.
Dzieci zawsze towarzyszyły dorosłym w pracach polowych, i nie tylko. Do pieczenia tych ziemniaków wykorzystywano właśnie te ogniska z łęt. Upieczone ziemniaki stawały się z czasem nierozłącznym posiłkiem i rytuałem podczas tych prac wykopkowych. Żadnych dodatków w postaci jakiejś omasty do nich nie przynoszono, bo i często jej nie było, czasem ktoś miał w kieszeni trochę soli. Uwędzone w dymie i spieczone w ognisku kartofle były przysmakiem dla wszystkich.
Kiedy skończyły się wykopki i pieczone kartofle w polu, na posiłek w domu gotowało się je w wodzie. Ugotowane w wodzie, spożywane często bez omasty , były niesmaczne. Najczęstszym dodatkiem do nich była łyżka smalcu z kilkoma skwarkami na cały garnek dla całej rodziny. Do popijania był kubek kwaśnego mleka. Aby poprawić ich smak sięgnięto więc po sposób z pola. Po ugotowaniu kartofli odcedzało się je i specjalnie do tego celu zrobioną z blachy nakrywką na ten garnek zakrywało się te kartofle. Tak zakryte odwracało się teraz ten garnek dnem do góry i z powrotem stawiało na kuchnię w której dalej żarzył się ogień. Bez wody szybko zaczęły się przypalać, na tej nakrywce, a miły i znajomy aromat zaczął się rozchodzić po całym mieszkaniu. Piekły się na tej kuchni tak długo, aż przeszły wszystkie zapachem dymu i dostały złocistego koloru. Teraz można było je ze smakiem zajadać i bez specjalnych dodatków smakowych, wystarczyła sól, czasami kiszony ogórek i stale towarzyszący głód, nieodłączna cecha wojen i zaniedbania rozwoju gospodarczego Kresów.
Na takie specjały zachodziłem często, zwabiony zapachem rozchodzącym się po całym domu, do mojego wujcia (tam wujek się nie mówiło) Radoma Jana z Olejowa , męża mojej cioci Zofii z którym mieszkałem razem w jednym domu w Bzowicy, u mojego dziadka, dzieliła nas tylko sień.
Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, marzec 2011 r.
Jules Bastien-Lepage: Październik - pora zbioru ziemniaków
oryg. "Saison d-Octobre Recolte des pommes de terre"
reprodukcja z Wikipedii
(kliknij żeby powiększyć)