[Źródło: "Księga pamiątkowa i adresowa wygnańców wojennych z Galicyi i Bukowiny 1914-1915 Część III. Prowincja i Bukowina". Wiedeń 1915]. Zachowano oryginalną pisownię.
Załoźce.
W sobotę, 8 sierpnia przed południem, powstał w miasteczku ruch i wszyscy zaczęli uciekać w stronę Białychgłów. Mówiono, że Moskale nadchodzą. Ja z matką i ze znajomymi udałyśmy się piechotą do wsi Trościańca, oddalonego o milę od Załoziec. Tam zastaliśmy spokój, ludzie pracowali jak zwykle, dziwili się nawet, żeśmy przybyli. Przenocowawszy na folwarku, udałam się ze znajomymi rano furą do Załoziec, aby zabrać choć najpotrzebniejsze rzeczy. Ludzie, którzy wczoraj uciekali, wrócili też do swych mieszkań. Przybyłam tam, gdy wychodzili ze sumy. Nastrój był dziwnie smutny i przygnębiający. To nie była ta nasza zwykła niedziela, gdzie każdy wracając z kościoła rozmawiał wesoło - teraz każdy zamyślony, nie widzi nawet, kto koło niego przechodzi. Nic dziwnego, przecież dni temu kilka, a takie sceny rozgrywały się przy pożegnaniu mężów i synów idących na wojnę. Dziś nikt nie był pewny jutra.
W godzinę może padły strzały od strony Gajów załozieckich i znowu wszyscy rzucili się do ucieczki, znowu w stronę Białogłowszczyzny dążyli przez sady. Uciekałam także nic z sobą nie zabrawszy, nie było czasu myśleć o rzeczach. Gdy na chwilę ucichły karabiny, schroniliśmy się do pobliskiego domu, nie wiedząc nawet w jak bardzo niebezpiecznem znajdował się miejscu. Lecz nie zostałam tam, tylko po paru minutach wyszłam i przez sady, ogrody i pola zaczęłam biedz do Trościańca, gdyż tam zostawiłam swą matkę. Nie potrafię opisać tej mojej ucieczki. Maszynowe karabiny zaczęły znowu siać zniszczenie, ale już bliżej, bo już w Załoścach Nowych, tylko przez groblę od Starych Załoziec, z których uciekaliśmy. Pod gradem kul leciałam rowami i dołami padając i wstając znowu, oby tylko dalej i dalej, prosząc przytem Boga o pomoc. Wreszcie dostałam się do Trościańca. W chwilę po mem przybyciu usłyszeliśmy z Załoziec huk armat i ludność co tchu zaczęła uciekać w pola. Przed folwark przybyła też garstka naszej piechoty i z rannymi podążyła w stronę Zborowa.
Ja z matką i ze znajomymi trościanieckimi postanowiliśmy zostać, tembardziej, że tamtejszy ksiądz proboszcz oświadczył stanowczo, że zostaje. Jednak włościanie trościanieccy, poczciwi Mazurzy, dalejże w prośby, aby i ksiądz proboszcz szedł także z nimi i nie narażał swego życia, więc w końcu zgodził się zaznaczając, że się uda tylko do Olejowa, milę od Trościańca położonego. Zabrał więc ze sobą Przenajświętszy Sakrament i z płaczem zamknął kościółek. Była to chwila przesmutna i okrutnie bolesna. Zdaje mi się, że zostanie ona na zawsze w pamięci tych, co to widzieli. Następnie udaliśmy się za księdzem ścieżkami brzegiem lasu w stronę Olejowa. Wieczór nadchodził i deszcz zaczął padać, gdy w tem ujrzeliśmy na gościńcu kozaków. W ogromnem przerażeniu zaczęliśmy biedz do lasu. W parę minut klęczeliśmy już koło drzewa na mokrej ziemi, a nie mówiąc słowa, modliliśmy się w myśli i wstrzymywali oddech. Nareszcie słyszymy w pobliżu strzał jeden i drugi, tuż koło nas i jakieś szmery. Poleciliśmy duszę naszą Bogu i czekaliśmy końca.
W tej strasznej męce przetrwaliśmy do godziny 4-tej rano. Wtedy to przyjęliśmy wszyscy komunię świętą i czekaliśmy co dalej będzie. Wszyscy byliśmy jak z krzyża zdjęci. Naraz ku naszej wielkiej uciesze usłyszeliśmy głos dzwonka z wieży trościanieckiej, otuchę jakąś wlewał w nasze serca. Postanowiliśmy wydostać się ostrożnie z lasu i udać się znowu do wsi. Tak też zrobiliśmy. We wsi jeszcze Moskali nie było, a tylko patrol kozacka z Załoziec strzelała do lasu. Wysłuchaliśmy mszy św., którą odprawił ks. proboszcz, ale zaledwie ją skończył już dają znać, że Moskale idą. Zaczęliśmy znów uciekać ale sami, gdyż ksiądz został. Szczęściem spotkaliśmy furę, która nas odwiozła do Zborowa, oddalonego o trzy mile. W Zborowie pozostawali wszyscy w przekonaniu, że nasi nie dadzą toru kolejowego. Droga nasza wiodła dalej do Pohrebiec, gdzie moja matka po tylu przejściach przebyła ciężkie zapalenie płuc. Tam przetrwałyśmy też straszną bitwę pod Zborowem w piątek 21. sierpnia. Armaty grały prawie dzień cały, ziemia się trzęsła od huku a ludzie płakali. Dnia 23. sierpnia dopiero na prośby i na przedstawienia jednego wojskowego udałyśmy się końmi - bo kolej już nie szła ze Zborowa - przez Koniuchy do Brzeżan. Okolica cudowna aż się serce kraje na myśl, że dziś są tam Moskale. W poniedziałek 24. sierpnia znowu furą do stacyi Potutor, bo w Brzeżanach nie można się było docisnąć do pociągu, lecz i tam to samo nas spotkało.
Wróciłyśmy do Brzeżan znowu i rankiem we wtorek 25 sierpnia dążyłyśmy przez wieś Raj do Podwysokiego. Jakie sceny rozgrywały się na stacyi przy wsiadaniu do wagonów! dreszcz przechodzi na samo wspomnienie. Dzieci rozdzielano od rodziców, krzyk i płacz rozlegał się w około. Nam udało się przypadkiem dostać do wagonu. Pojechałyśmy do Stryja i tego samego dnia wieczorem do Lwowa. W Mikołajowie strzelano już z karabinów maszynowych. W ciemnym pociągu przybyłyśmy do Lwowa i pozostałyśmy tam do 31 sierpnia, poczem dopiero 1 września wieczorem odjechałyśmy przez Sambor do Tarnowa i przez Węgry w towarowym wagonie do Białej i dalej do Unter-Themenau, gdzie obecnie przebywamy.
Apolonia Gorecka
|