[źródło: Rocznik Podolski. Organ Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk poświęcony sprawom i kulturze Podola. Tom I - rok 1938. Tarnopol 1938. Nakładem Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Wydano z zasiłku Funduszu Kultury Narodowej i Fundacji im. Wiktora hr. Baworowskiego.]
Stanisław Spittal (1891 -1964):
Lecznictwo ludowe w Załoźcach i okolicy.
część 12
Nieochrzczone dziecko podlega łatwo wpływom złych czarownic, tzw.
strzyg, zazdroszczących matce pięknego, silnego, zdrowego i grzecznego dziecięcia. Żeby więc uchronić dziecko przed urokami złych bab, matka liże twarz jego trzy razy językiem i trzy razy spluwa po za nie. By czarownica nie zamieniła spokojnego i pięknego dziecka, przez pierwsze kilka dni po urodzeniu się świecą przez całą noc w chacie bez przerwy. Widząc światło czarownica
uważa (myśli), że w chacie czuwają i wejść się nie odważy. Zresztą odwieczne wierzenie uznaje światło za wroga złych i ciemnych mocy. Ponadto matka nie oddala się od dziecka, choć strzygi chodzą popod okna chaty wołając ją po imieniu. Gdyby wyszła, zabawiałyby ją starając się odwołać dalej, bądź nawet męcząc, a tymczasem jedna niewidzialna wbiegłaby do chaty i zamieniłaby piękne i zdrowe dziecię na płaczliwe, brzydkie i chuderlawe. Pewną położnicę Annę F. wołały strzygi aż trzykrotnie wykrzykując pod oknami:
Anna, Anna. Ale ta nie wyszła i strzygi odeszły z kwitkiem, chociaż nie dały za wygraną, bo jeszcze przed
wywodem przyczepił się do niej jakiś
żydek (diabeł pozostający na usługach czarownic), ale również nadaremnie. Odmienione przez wiedźmy dziecko ma tzw.
płaksywci (płaczki). Aby więc z powrotem odzyskać swoje własne, grzeczne dziecko, należy
płaksywcia wynieść na dwór, złożyć go na kupie nawozu leżącego zawsze obok obory, a więc niedaleko od chaty i tu wybić dłonią, najlepiej lewą. Po tym zabiegu można już dziecko przynieść do chaty, a będzie grzeczne, jak było własne. Wiedźmie bowiem żal się zrobi swojego dziecka, gdy przekona się, że matka domyśliła się odmienienia i teraz dopiero zabierze się do skóry
płaksywcia, odniesie więc, tak jak i zabrała niewidzialnie, odmienione, a swoje zabierze do siebie (
2).
Gdy nie zachodzi podejrzenie na
płaksywci, a dziecko bardzo płacze, można je ukoić bez bicia w ten sposób, że matka osobiście ukradnie trochę słomy ze strzechy sąsiedniej chaty, w której jest także małe dziecko i doda ją do kąpieli swego dziecka. Wody, w której wykąpano dziecię wieczorem tj. po zachodzie słońca nie wyleją na dwór, bo wylewając cokolwiek, wyrzucając, czy wymiatając z chaty po zachodzie słońca jednocześnie szczęście się wyrzuca. Tak samo po zachodzie słońca pieluch na dworze nie zostawią, bo dziecko zamiast spać, tylko płakać będzie. Dzieci kąpią tutaj zazwyczaj po południu, wieczorem wyjątkowo, chyba tylko wtedy, gdy zajęcia gospodarskie zatrzymały matkę aż do tego czasu. Dziecię kąpielą orzeźwione, ale i umęczone zarazem zazwyczaj śpi spokojnie.
Sen w życiu dziecka odgrywa ważną rolę. Wedle ogólnego wierzenia, dziecko rośnie w czasie snu. Powinno więc z tego powodu spać, jak najwięcej. Pustej kołyski ani huśtać, ani ruszać nie pozwalają, bo dziecko nie będzie spało. Wieczorem nie pozwolą wynieść ognia z chaty, choćby pod postacią zapalonego papierosa, by nie wyniesiono i snu dziecięciu. Z tego samego powodu w kołysce, w której śpi jedno dziecko, drugiemu ani przez chwilę usnąć nie pozwolą, nawet kłaść się w niej nie dają. Jeżeli dziecko spać nie chce, należy ukraść z cudzej kołyski i to w innej chacie bądź to kilka źdźbeł słomy, bądź też kawałeczek pieluchy, czy innej jakiej szmatki znajdującej się w kołysce i włożyć to do kołyski swemu dziecku, a sen dobry powróci. Również, gdy kto przyjdzie do chaty, gdzie są dzieci, a zwłaszcza małe, powinien usiąść choćby na chwilę, do czego wprost go zapraszają, mówiąc:
siadajcie, żeby nam dzieci spały (sidajte, szczob nam dity spały). Obcemu kołyski tknąć nie pozwalają, by snu dziecku nie zabrał wykradając mu z kołyski słomę. Z tegoż powodu przy niemowlęciu drugiemu dziecku lalką bawić się nie pozwalają, ani nikomu żadnych przedmiotów z chaty nie wydadzą, ani nie wypożyczą, a już bezwarunkowo nie po zachodzie słońca.
Ogólne jest wierzenie, że mądre dziecko nigdy się nie uchowa, zawsze młodo umrze. Przez kołyskę, w której spoczywa małe dziecię, niczego nie podadzą, a również płótna lub szmaty przeznaczonej na pieluszki, ani oczywiście pieluszek do innego celu używać nie będą, bo dziecię się nie uchowa. Dziecko powinno mieć światło i mówiących przed sobą, by mogło patrzeć prosto przed siebie, w przeciwnym razie będzie zezowate. Aby dziecko prędzej i dobrze chodziło, w przewodnią niedzielę, kiedy ludność wraca z nabożeństwa z świątyni, rodzice trzy razy przeprowadzają je od stołu do progu chaty. Dziecku do roku paznokci nożyczkami nie obcinają, tylko matka je zębami obgryza, żeby dziecko nie drapało. W rodzeństwie należy młodszemu dawać koszulki uszyte z
krzyżma starszego, aby nabyło jego usposobienie i pokochało go gorąco.
Młoda mężatka, której umarło pierwsze dziecko, nie śmie iść na jego pogrzeb, bo poumierałyby jej i następne.
Jak matka pójdzie za trumną pierwszego, tak i w jej łonie powstałe następne, pójdą za tego przykładem. Dla przyszłego dziecka bielizny po dziecięciu zmarłym matka nie przechowuje, bo wraz z bielizną przekazałaby i chorobę i śmierć na następne. Musi tę bieliznę, chociażby była najpiękniejszą i było jej jak najwięcej, podarować komuś drugiemu, a złe przejdzie.
Ciemiączka głowy wieśniacy zupełnie nie zmywają, by nie naruszyć tzw.
ciemienia tj. skorupki wytworzonej z brudu, potu oraz sklejonych włosów dziecka. Owszem, by je jeszcze wzmocnić, smarują głowę dziecka oliwą, śmietanką słodką, niesolonym masłem. Wzmocnione
ciemię jest niejako ochroną słabych kosteczek czaszki. A że krzywica dość częsta u wieśniaków i właściwe ciemiączko niezrośnięte często przez rok i więcej, więc zdaje się, że ten zabobon tu właśnie bierze swój początek. Wodę z kąpieli chorego dziecka, zresztą zupełnie tak samo przy chorobie starszych, wylewają pod krzak
bziny (czarnego bzu -
Sambuccus nigra), bo wtedy chorobę zabierze diabeł, który w tym krzaku zazwyczaj siedzi. Wylanej wody nie przestąpią, zwłaszcza bosą nogą, by nieszczęścia nie zabrać sobie.
Aby rączki i nóżki dziecka były proste, spowija się je przez pierwsze miesiące życia bardzo silnie w pieluchy i pierzynkę i krępuje powijaczem tak, że raczej do mumii egipskiej podobne. Lecz już od trzeciego miesiąca rozwijają je, sadzają, a nawet wziąwszy za piąstki starają się stawiać na nóżki. Z kołyski nie pozwolą wyjąć źdźbła słomy, by nim wyczyścić sobie po jedzeniu zęby (zwyczaj praktykowany u wieśniaków), boby się dziecku bardzo ciężko zęby wycinały. Piersi podanej do ssania, nawet gdy dziecko zaciska ją i gryzie (bo karmią nieraz i dwa lata lub dłużej) nie wyrywają gwałtem, tylko wyjmują lekko, by żuchwy dziecku nic zwichnąć i nie wykrzywić zębów. Na psie dziecku jeździć nie pozwalają, by nie nabrało
psiej (złej) natury. Z kotem małym dzieciom bawić się nie wolno, by uchronić je przed połknięciem kilku włosów kociej sierści i zapobiec przez to suchotom. Gdy dziecko chudnie, wymiatają śmieci z całej izby mieszkalnej i wyrzucają wraz z nimi maleństwo na nawóz, co ma wpływać dobrze na przybranie wagi w najbliższej już przyszłości.
Niektórzy nie ucinają dzieciom włosów do lat siedmiu, bo
gdy przez 7 lat żelazo na jego głowie nie będzie (nożyce),
będzie silnym, jak żelazo. A w ogóle nie strzygą włosów prędzej, aż dziecko dobrze mówi. Pierwsze postrzyżyny odbywają się z wielką ceremonią, zdaje się, podobnie jak za czasów Piasta i Rzepichy. Postrzyżyn dokonuje matka nożycami do codziennego użytku, najlepiej używanymi do strzyży owiec. Ucięte włosy wtyka się w strzechę chaty powiadając:
daj, by jego włosy były tak gęste jak i ty. I temu to obrzędowi przypisują wieśniacy gęstość swej czupryny i stosunkową rzadkość łysiny. Z maszynką fryzjerską zapoznaje się dopiero dorastający chłopak, a nierzadko dopiero parobek.
U małego dziecka wedle ogólnej wiary łez nie widać, bo je anioł obciera. Ogniem dzieciom bawić się nie pozwalają, nietyle z obawy przed wznieceniem pożaru, lecz, by nie moczyły do łóżka
pod siebie. Chleba wziętego od żebraka nie dadzą im, bo nigdy nie byłyby syte,
jak torba dziadowska nigdy się nie naje. Dziecku czapki, ani kapelusza noszonego przez starszą osobę wkładać nie pozwalają, gdyż włosy by mu nie rosły, lub później wypadały. Małe można ubierać tylko w czapkę robioną z papieru albo nową kupną. Prawdopodobnie zabobon ten ma swe źródło w tym, że niektóre choroby skórne przenoszą się przez nakrycie głowy.
O karmieniu dzieci w myśl zasad higieny żadna z matek wieśniaczek nie ma pojęcia. Wie tylko, że powinna karmić piersią, jak długo może i póki dziecko ssać się napiera. Karmi je tyle razy, ile razy zaczyna krzyczeć lub płakać. Jest to niezawodna oznaka głodu, innych przyczyn nie szuka się. Karmienie odbywa się w dzień i w nocy, ilość razy dowolna. Karmiąca matka przez pierwszych kilka dni pije dużo mleka i je płynne potrawy, zwłaszcza kluski i zacierkę na wodzie. Ale już po paru tygodniach je wszystko, co jej w ręce wpadnie. O diecie jakiejś nie ma mowy. Gdy dziecko mimo pchania piersi do ust krzyczy, gdy zaczyna się prężyć i dostaje biegunki, nie podejrzewają, że to z przekarmienia, ale sądzą, że
pokarm zbyt ostry, albo
uroki. Przeładowywanie dziecka tym częstsze, że poza ciągłym karmieniem piersią, dokarmiają je jeszcze mlekiem krowim i gotowanym na nim grysikiem lub rozpuszczoną w nim papką z bułki kupnej tzw.
parki, a po paru miesiącach podają już kartofle, marchew, a nawet kapustę. Normalnie dziecko wieśniacze liczące pół roku je to wszystko co i domownicy i ssie pierś matki w dodatku. Karmienie jest tym lepsze, im się odbywa dłużej. Dziecko jest silniejsze, a matka pewna, że nie zajdzie w ciążę.
Dziecko odłączyć należy w ten dzień tygodnia i o tej porze, o której ssać zaczęło. Odłączenie odbywa się w ten sposób, że ostatni raz daje matka ssać dziecku do syta na progu prowadzącym z izby do sieni. Potem odwraca je matka plecami do góry, daje mu klapsa po pośladkach i wciska pod pachę kawałek placka ze solą, aby nie tęskniło za piersią. Jednak w jesieni odłączyć nie wolno, bo o tej porze spadają liście z drzew, podobnie byłoby i z bielizną dziecka, gdyby dorosło. Darłoby ją tak niemożliwie, że ta spadałaby formalnie z niego. Również nie wolno odłączyć, gdy kwitną drzewa owocowe, a zwłaszcza jabłonie, bo jak podówczas całe drzewo białe od kwiecia, tak i dziecko byłoby zawsze blade i anemiczne. Najlepiej odłączyć, gdy są
czerwone jagody (czereśnie), bo będzie czerwone i zdrowe, jak one.
Raz odłączonego dziecka matka powtórnie do piersi
przysadzić nie może, bo potem byłoby
złe na przechód (gdyby komuś mającemu interes przeszło drogę, ten by mu się nie powiódł) i
miałoby złe oczy (rzucało uroki na ludzi i zwierzęta i to nie tylko ono samo, ale i jego potomstwo z pierwszej linii). Choć panuje tu ogólnie przekonanie, że karmiąca kobieta nie może zajść w ciążę, jednak często tak bywa, że wierzenie pozostaje tylko wierzeniem, a ciąża jest swoją drogą. I jak przedtem karmiąca nie spieszyła się z odłączeniem, by przez to stworzyć sobie niejako prezerwatywę przeciw ciąży, tak teraz spieszy się z tym bardzo, bo pokarm wtedy jest zły, a co ważniejsze
dziecko ssące wysysałoby krew tego, co ma przyjść.
Gdy karmiąca straci pokarm, aby go odzyskała, dają jej pić (bez jej wiedzy) mleko, w którym się mysz utopiła, lub w którym mysz ugotowano, albo rosół z myszy. Dziecko, które taki pokarm ssało, nie będzie znosić kotów. Jakby dla rewanżu, po odłączeniu dziecka matka zestrzykuje nieco pokarmu z piersi w kąty chaty, by myszy go zabrały.