Dokładnie sto lat temu, w grudniu 1909 r., Aleksander hr. Wodzicki z Olejowa spędzał święta daleko od bliskich, na afrykańskiej wycieczce myśliwskiej. W swoich wspomnieniach z podróży opisuje też tęsknotę za rodzinnym domem i olejowską wigilią. Dla nas są to bardzo ciekawe fragmenty, bo przy okazji dowiadujemy się paru szczegółów, jak wyglądały takie święta na olejowskim dworze na początku XX wieku.
Szkoda, że relacja jest taka krótka. Ale to nie umniejsza jej wyjątkowości. Innych na razie nie posiadamy i nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się na takowe trafić.
[źródło: Aleksander hr. Wodzicki: Ośmset kilometrów w Afryce Środkowej. Wyprawa myśliwska. Z 80 rycinami. Lwów. Nakładem H. Altenberga. Brak roku wydania (1912?)]. Zachowano oryginalną pisownię.
24. grudnia.
Wilia dziś u nas. Jakież rzewne uczucia owładnęły duszę?
Przeniosłem się myślą w progi mego domu i widzę gorączkowe krzątania się w przygotowaniach do wieczerzy. Sprawione już ryby w kuchni czekają na zmierzch, aby ostatnią w maśle odbyć kąpiel. W spiżarni stoją rzędem strucle duże dla swoich i dla służby i małe bułeczki dla dzieci, nadziane pysznemi łakociami. Żona w osobnym gdzieś pokoju zamknięta na klucz przed ciekawością dzieci, Boże drzewko w łańcuchy stroi i szklane świecidełka. Uwiązane na barwnych nitkach bakalie, rumiane jabłuszka i puste, złocone orzechy patrzą ciekawie, gdzie im kołysać się padnie wśród blasku świec i złoceń. Babunia podarki gdzieś z szafy wyciąga, drżącą ręką imiona swoich wnuków pisze, a wnuki krążą ciekawe, szukając pozorów, którymi do tajemnic pełnego pokoju dostaćby się mogły i widzieć, co im tam Pan Jezus maluśki w podarku przyniesie. Mój Boże! Te kochane główki pewnie nie będą miały czasu o ojcu nawet pomyśleć, w tem naprężeniu pełnem przypuszczeń domysłów.
A Żona biedna, a Matka? Tym chyba myśl przykra nie schodzi z duszy. Ciężko im przyjdzie przełknąć opłatek, którym dotąd zawsze z mężem i synem dzielić się zwykły. (...)
25. grudnia.
Po całej Polsce na pasterkę dzwonią i w mojej wsi uroczyście rozkołysały się znane mi z dźwięku wiejskie dzwony i niosą w dal po śnieżnej bieli wesela cudną pieśń. Stoją przed dworem wypoczęte konie, które mą Żonę do kościoła wieźć mają. Otulona w futra jedzie w kościelne progi, połączyć swą radość ze skupionym tam ludem, pokłonić się Bogu i zawieść do stóp Maluśkiego prośby o zdrowie dla mnie i szczęśliwy powrót. Grzmią dzwony, organy huczą, a z piersi setek ludzi radosna płynie pieśń: Narodził się nam Chrystus Pan nasz.
Jakże się sam tu dziś czuję, jakże mi ciężki dzień dzisiejszy? Nie śnieg mi tu skrzypi pod nogami, lecz piasek lub żwir gorący; nie w futra się tulę, lecz rad w cień drzew się kryję przed rozpalonymi promieniami słońca. Zamiast radosnych kolęd, murzyńskiego słucham wycia. W modlitwie pokrzepienia szukam, łączę me myśli z myślami Żony mojej. Wotum składam, że dziś w tak uroczyste święto zamilknie broń moja.
Warto jeszcze zamieścić parę słów o wspomnianej podróży. Hrabia Aleksander Wodzicki wyruszył na nią 28. października 1909 r. z Wiednia, gdzie pożegnał się z żoną, Marią z hr. Dzieduszyckich, która wróciła do Olejowa. W wyprawie do Afryki towarzyszyli mu: brat, hrabia Jerzy Wodzicki, oraz jeden pracownik - strzelec Jan - zapewne mieszkaniec Olejowa, lub któreś z pobliskich wiosek. Szkoda, że hrabia Wodzicki nie przekazał nam jego nazwiska. Wszędzie w tekście występuje tylko jako "strzelec Jan" czy "mój strzelec Jan". Ciekawe, czy w jakieś rodzinie olejowskich Kresowian przechowało się wspomnienie, że ich pradziadek czy prapradziadek Jaśko z hrabią Wodzickim w Afryce polował?
Podróż zaczęła się koleją (ekspresem) z Wiednia do Rzymu, a stamtąd innym pociągiem do Neapolu. W Neapolu zaokrętowali się na niemiecki statek "Windhuk". Wodziccy zajęli kabinę pierwszej klasy, na najwyższym pomoście okrętu. Strzelec Jan podróżował klasą drugą. Strzelby i ładunki przysłali do Neapolu miesiąc wcześniej.
"Pakunków mamy bardzo mało. każdy z nas po dwa kuferki blaszane, bardzo w takiej podróży praktyczne, bo nie niszczą się tak łatwo przy ciągłem rzucaniu niemi po kolejach i przez ludzi z karawany, którzy noszą je na ramionach. W podróży karawanowej podczas ulewnych deszczów nie zamaka i nie wilgotnieje w nich odzież i bielizna. Oprócz tego mamy jeszcze po dwa zwykłe kuferki podróżne, w których trzymamy rzeczy potrzebne na okręcie i w miastach. Te skurzane kuferki zostaną gdzieś na składzie w mieście portowem i w puszczę z nami nie pójdą. Resztę rzeczy do karawany, najpotrzebniejsze środki do pożywienia, łóżka polowe i namioty, mamy zamiar kupić w miejscu, z którego wyruszymy w puszczę, bo gdybyśmy je z domu brali, musielibyśmy opłacać cło we Włoszech i w kolonii Niemiecko-Wschodniej."
Wypłynęli z Neapolu 1 listopada 1909 wieczorem. Celem był port Tanga, w Niemieckiej Afryce Wschodniej. 5 listopada statek dotarł do Port Said w Egipcie, gdzie miał jednodniowy postój. Wodziccy zwiedzili miasto, tu też chcieli zrobić zakupy w drodze powrotnej:
"Inne handle sprzedają przeważnie chińskie jedwabie za bezcen. Japońskie wyroby, których się tu masami spotyka, czy z kości słoniowej, czy tkane z jedwabiu, są bardzo piękne i pełne smaku, zato egipskie, przeważnie wyroby wełniane, są brzydkie i niegustowne. Ciekawi nas to wszystko i z tego jeszcze względu, że mamy zamiar po szczęśliwym powrocie nakupić tych drobiazgów, miłych wszystkim kobietom, na podarki dla żon naszych i dzieci."
Przez Kanał Suezki i Morze Czerwone statek wpłynął na wody Oceanu Indyjskiego. 19 listopada 1909 dotarli do Tangi. Tu rozpoczęli formowanie karawany, wynajmowanie murzyńskich tragarzy, kupowanie zapasów na drogę. Następnie rozpoczęli swoje czteromiesięczne safari - czyli połączoną z polowaniami podróż po należącej wówczas do Niemiec Tanganice. Po szczegóły odsyłam do oryginalnej książki hrabiego Aleksandra. Link do niej został dodany w naszym artykule
"Książki hrabiów Wodzickich z Olejowa"
Warto tylko wspomnieć o trofeach z wyprawy.
"Skóry zaszyte zostały w grube płótno i osypane przedtem rozmaitymi środkami przeciw robactwu, bo baliśmy się, że zniszczeją w wilgotnych składach okrętu. Przyjechały do Olejowa nieuszkodzone."
Owe skóry, a zapewne też wypchane łby upolowanych zwierząt, były potem ozdobą olejowskiego dworu Wodzickich. Niestety, hrabia Aleksander niedługo mógł się nimi cieszyć. W kilka lat później wybuchła pierwsza wojna światowa. Dwór w Olejowie wyrabowali Moskale, reszta wyposażenia spłonęła w pożarze. Zapewne udało się odzyskać tylko nieliczne rzeczy, które trafiły w ręce miejscowej ludności.
Podróż powrotna odbywała się tym samym statkiem "Windhuk". 15 marca 1910 bracia Wodziccy ze strzelcem Janem zaokrętowali się w porcie Mombassa. 1 kwietnia 1910 statek dotarł do Neapolu.
"Jak mi pilno było do kraju, do żony i dzieci, jak się dusza tam rwała, dość powiedzieć, że kiedy komisya sanitarna wypuściła mnie z okrętu pierwszego kwietnia o godzinie ósmej rano, już trzeciego po południu byłem na mojej stacyi w Zborowie."