I. Lwów i Olejów.
Podróż bez przygotowania. Na tydzień przed wyjazdem otrzymałem od syna, mieszkającego w Niemczech maila z kopią rezerwacji hotelu "Dnistr" i rezerwację lotu Dortmund - Lwów i z powrotem. Oczywiście wymagany paszport na przekroczenie granicy z Ukrainą, od dwóch lat mam już nieważny. Dzięki uprzejmym paniom z Biura Paszportowego w Szczecinie (pok.94) na dwa dni przed terminem wyjeżdżam do syna z ważnym paszportem. Nazajutrz w południe (z ponad godzinnym opóźnieniem, samolot z Kijowa) żegnamy Dortmund. Pochmurnie ale bezdeszczowo.
Tu na dole czeka na nas Lwów.
(kliknij, żeby powiększyć)
Lądujemy we Lwowie o 18 tej. czasu już innej strefy. Dla uświadomienia nam gdzie jesteśmy, po dokołowaniu na miejsce, nie wypuszczają nas z samolotu. Nikt nie zna przyczyny. Ktoś patrzący przez okno domyśla się i głośno komentuje, że będzie najpierw wysiadał jakiś VIP bo na dole są uzbrojeni jacyś ludzie i samochód z napisem VIP. Ale nie ma w dalszym ciągu trapu. Po około 15 min. wreszcie wysiadamy, ale nie wpuszczają na hol. Kilkanaście minut stoimy przed budynkiem, jego wejściem. Jest już zmierzch, powietrze rześkie, zmarznięci wchodzimy do środka. Tu dowiadujemy się, że trzeba wypełnić formularz celny. Kiedy go zdajemy okazuje się, że jeszcze potrzebny jest formularz pobytu. Pasażerów było około 150, a tylko dwa stoły do dyspozycji, takie 1,5m. x 1,5m. Poczuliśmy się tak jakoś swojsko.
Po tym miłym powitaniu przy wyjściu następny miły akcent. Zadbany i przystojny mężczyzna trzyma w ręku kartkę z naszym nazwiskiem. To hotelowy taksówkarz, zawozi nas do "Dnistra". Mimo próby nawiązania rozmowy z nim, w milczeniu dojechaliśmy na miejsce. Tu wielki szyk-kultura, bagażowi starają się wyrwać nam z rąk nasze niewielkie walizki. Sami dochodzimy z nimi do recepcji. Sprawdzenie naszej tożsamości, dostajemy klucz do pokoju (109 V p.) i windy. W j. ukraińskim zwracają się do nas , żebyśmy zostawili bagaże w recepcji. Jedziemy do naszej kwatery. Tu też miłe zaskoczenie, czystością i wyposażeniem, no cztery gwiazdki zobowiązują. Na krótki czas nie mogą się odnaleźć jakoś nasze walizki.
W tym hotelu będziemy parę dni.
(kliknij, żeby powiększyć)
Odświeżeni, głodni zjeżdżamy na II piętro do restauracji. Młodzi, chyba pierwszy rok po szkole, do przesady uprzejmi kelnerzy serwują nam swoją narodową potrawę. Czerwony barszcz z kapustą i ziemniakami i oczywiście pierogi, wspomnieliśmy o nich w internecie na olejowskiej stronie. Po kolacji idziemy zobaczyć Lwów nocą. W centrum sporo świateł, niektóre obiekty podświetlone, duży ruch pieszych. Przed Wielkim Teatrem wystawiony duży bilbord - ekran. Mecz piłkarski Ukraina-Anglia , wygrali 1-0. W jakiejś kafejce zjadamy danie takie jak wcześniej w hotelu, i przed północą wracamy na nocleg. Piękny ciepły wieczór. Wcześniej umówiliśmy się z przewodnikiem - Polakiem Panem Jakubem na niedzielę na godz.11.00 przed teatrem.
W sobotę o 10.00 zabiera nas z pod hotelu znajomy syna lwowianin, mówiący biegle po polsku, Pan Władek. Jedziemy jego terenowym "Land Roverem" do Olejowa. Przez Łyczaków, ostatnią rogatkę, na której stoi jeszcze lew, widać, że już staruszek.
Droga Lwów - Tarnopol wprawdzie asfaltowa, ale wyboje i nierówna. Piękne już tereny Podkarpacia. Po lewej stronie drogi, nie kończące się równiny pól w sporej części leżące odłogiem. Z prawej to już pagórki i góry, łagodne w kształcie, miejscami zalesione. Na przedmieściu Zborowa pytamy o drogę. Zborów jest stacją kolejową. na której jadąc do Olejowa trzeba było wysiąść i dalej 14 km. przejść pieszo. Po drodze mija się wieś Kudobińce, Nieterpińce, Beremowce.
Stąd do Olejowa tylko 4 km. Dzwonimy jeszcze z drogi do sołtysa, mieliśmy namiar. Telefon nie odpowiadał. W sklepie poprosiliśmy o nr. tel. do sołtysa, i ten też nie odpowiadał. Silska Rada, gdzie szukaliśmy Hołowy Siła, niestety zamknięta. Pytając się napotkanych ludzi, dotarliśmy do polskiego cmentarza. Trudno było znaleźć miejsca, przez które można by wejść na jego teren. Nie pielęgnowany, zarósł już nie krzakami, ale sporej grubości drzewami. Jakoś dostajemy się na jego teren. Śladu mogił już nie ma. Kilka złamanych i przewróconych krzyży. Odnajduję jedną trochę oczyszczoną z zarośli mogiłę z świeżo pobielonym krzyżem, z inskrypcją Michała Łuciów. Wśród wysokich drzew i dzięki nim, stoi jeszcze pochylony główny krzyż cmentarny. W pobliżu tego krzyża był pochowany mój dziadek, Jan Dajczak - Halaburda. Mimo wysiłków żadnego śladu grobu nie odnalazłem. Chcieliśmy bardzo pójść na gruzy kościoła. Nikt nam nie mógł wskazać miejsca, gdzie to jest. Postanowiliśmy raz jeszcze znaleźć sołtysa. Zmartwieni niepowodzeniem pojechaliśmy do Bzowicy.
W takich chaszczach spoczywają nasi przodkowie...
(kliknij, żeby powiększyć)
Postać z figurki modli się za nas - byśmy nie zapominali...
(kliknij, żeby powiększyć)
Krzyż cmentarny podtrzymywany konarami przed upadkiem.
(kliknij, żeby powiększyć)
Spisał:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, październik 2009 r.
Zdjęcia: Rajmund Śliwa i Henryk Śliwa
Fotografie zostały dodane przez administratorów strony "Olejów na Podolu", wraz z oryginalnymi podpisami Autora.