dnd, d&d dungeons and dragons
 
Olejów na Podolu
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Strona główna ˇ Artykuły ˇ Galeria zdjęć ˇ Forum strony Olejów ˇ Szukaj na stronie Olejów ˇ Multimedia
 
isa, dnd.rpg.info.pl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Nawigacja
Strona główna
  Strona główna
  Mapa serwisu

Olejów na Podolu
  Artykuły wg kategorii
  Wszystkie artykuły
  Galeria zdjęć
  Pokaz slajdów
  Panoramy Olejowa 1
  Panoramy Olejowa 2
  Panoramy inne
  Stare mapy
  Stare pocztówki Olejów
  Stare pocztówki Załoźce
  Stare pocztówki inne
  Stare stemple 1
  Stare stemple 2
  Multimedia
  Słownik gwary kresowej
  Uzupełnienia do słownika
  Praktyczne porady1
  Praktyczne porady2
  Archiwum newsów
  English
  Français

Spisy mieszkańców
  Olejów
  Trościaniec Wielki
  Bzowica
  Białokiernica
  Ratyszcze
  Reniów
  Ze starych ksiąg

Literatura
  Książki papierowe
  Książki z internetu
  Czasopisma z internetu

Szukaj
  Szukaj na stronie Olejów

Forum
  Forum strony Olejów

Linki
  Strony o Kresach
  Inne przydatne miejsca
  Biblioteki cyfrowe
  Varia
  Nowe odkrycia z internetu

Poszukujemy
  Książki

Kontakt
  Kontakt z autorami strony

 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Olejów na Podolu
Aktualnie na stronie:
Artykułów:1281
Zdjęć w galerii:1876

Artykuły z naszej strony
były czytane
5812853 razy!
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
[źródło: "Kazimierz Olender, "Zapamiętane z dzieciństwa". Sanok 2000, Agencja Wydawnicza "Drukiem".]
.

Była to bardzo ostra zima. Śnieg skrzypiał pod nogami. Ci, którzy już opuścili Trościaniec, koczowali na rampie w Młynowcach w niesamowicie ciężkich warunkach. My nie chcieliśmy tak czekać i postanowiliśmy jeszcze wstrzymać się z opuszczeniem domu. Tymczasem nasz wujek, Feliks Wodecki, miał w Młynowcach siostrę, u której czekał na transport. Dzięki rodzinnym znajomościom załatwił nam lokum u pewnego Polaka o nazwisku Gawron. Był to dla nas znak, że trzeba wyjeżdżać.

15 stycznia tato poszedł do Załoziec po kartę ewakuacyjną. My w tym czasie całkowicie się spakowaliśmy i marna udała się do młyna, aby sprowadzić furmankę, których wiele przyjeżdżało do młyna. Znalazła tam pewnego ukraińskiego chłopa z Beremowic, który zgodził się nas podwieźć do Młynowiec. Pod nasz dom zajechała duża dwukonna furmanka i nie czekając na ojca, zaczęliśmy wszystko na nią ładować. Najwięcej było sieczki dla krowy, kufer, skrzynia i kilka tobołków. Wóz był załadowany po same brzegi. Zaczęło się już robić szaro, więc postanowiliśmy nie czekać na ojca, tylko ruszać w drogę. W domu została jeszcze Zosia z krową. Miała czekać na tatę. Mama miała łzy w oczach i zaczęła płakać, kiedy zobaczyła naszych sąsiadów na drodze. Odjeżdżając ciągle spoglądaliśmy na dom. Mieliśmy wrażenie, że okna od strony wschodniej patrzą na nas z wyrzutem.

Dom zniknął nam z oczu, kiedy koło Sikory skręciliśmy w lewo. Wóz był tak bardzo załadowany, że nikt, oprócz mojej najmłodszej siostry Frani, już nie mógł na niego wsiąść. Szliśmy więc pieszo za furmanką. Przechodząc koło kościoła jeszcze ostatni raz się przeżegnaliśmy. Było to bardzo przygnębiające. Z zachodu zaczął prószyć lekki śnieg, a mróz się wzmógł. Idąc nie odczuwaliśmy tak bardzo zimna, ale mama obawiała się o Franię mówiąc, że dziecko zamarznie jej na tym wozie. Co chwila wołała ją i uspokajała się, gdy dziecko się odzywało. Frania miała wtedy 9 lat.

Szczęśliwie dotarliśmy do Olejowa. Tam droga pięła się pod górę na Halczynę. Konie szły ciężko, a i nas zaczęły boleć nogi. Śnieg sypał coraz mocniej i nie widzieliśmy już drogi, tylko bezwiednie snuliśmy się za furmanką. Kiedy dotarliśmy do Beremowic, chłop zatrzymał się na poboczu i zaczął wyprzęgać konie. Po chwili wrócił i zabrał zboże obiecane mu za transport. Kiedy zapytaliśmy, czemu odprzęga odpowiedział, że mieszka tutaj i musi nakarmić konie i sam coś zjeść. Wystraszyliśmy się, bo na drodze było ciemno i ani żywej duszy. Chłop był Ukraińcem i baliśmy się, że może nam coś zrobić. Mama zaczęła wzywać Boga. Stanęliśmy za wozem chcąc uchronić się przed śniegiem i wiatrem. Do Młynowiec było jeszcze kilka kilometrów. Minęła ponad godzina, a chłop nie wracał. Zaniepokojona mama kazała mnie i Jasiowi wejść do chaty chłopa i zapytać, kiedy ruszymy. Przez okno zobaczyłem siedzących przy stole trzech mężczyzn. Wszedłem do środka i zapytałem, kiedy jedziemy. Mężczyzna odpowiedział, że zaraz. Po chwili Ukrainiec wyszedł z domu prowadzać konie. Frania na wozie narzekała na zimno. Wskoczyłem na wóz i okryłem ją jakimś łachmanem. Konie ruszyły. Dzięki Bogu, nikt nic nam nie zrobił.

Dojechaliśmy do Młynowiec i tam mama poszła po wujka Feliksa. On zaprowadził nas do Gawronów, którzy przyjęli nas bardzo serdecznie. Mama podziękowała Ukraińcowi i życzyła, aby Bóg wynagrodził. Ten popatrzył na nią smutno i powiedział:

- Wy jidete na dobre, a szto z namy budjet?

Do dziś słyszę te jego słowa. Myślę, że był dobrym i uczciwym człowiekiem. Gawronowie odstąpili nam swoją kuchnię, jakieś 9 metrów kwadratowych. Pościeliliśmy podłogę słomą i położyliśmy się pod pierzynami jak śledzie. Następnego dnia doszli do nas Zosia i tato.

W drugiej połowie stycznia 1945 r. front ruszył spod Sanu i Wisły na zachód. U nas, w Młynowcach, nie zatrzymywał się prawie żaden pociąg. Na peronie koczowali wtedy prawie sami ludzie z Trościańca. Warunki były fatalne. Tylko dla matek z małymi dziećmi starczyło miejsca w poczekalni. Inne ulokowano po drugiej stronie stacji, w dużym domu. Nie było tam żadnych łóżek, tylko zaścielona słomą podłoga. Z czasem i ta słoma zrobiła się mokra od śniegu i błota.

Pewnego dnia poszedłem do tego domu poszukać jakichś znajomych. Kiedy otworzyłem drzwi, z wewnątrz buchnęła para i fetor. Nie wszedłem, bo nie było miejsca. Inni musieli koczować na dworze, także nocą, kiedy mróz dochodził do -22°C. Otulali się pierzynami i palili ogniska na peronie, by się trochę ogrzać. Pomyślałem, że mieliśmy wielkie szczęście znajdując kąt pod dachem. Prawie co dzień chodziłem na stację, która znajdowała się w odległości około 500 m od naszego lokum.

Skończyła się nam sieczka dla krowy. Tato chodził, by zebrać choć wiązkę słomy. Ja z siostrą Gienią udaliśmy się do Kabarowiec. Weszliśmy do opuszczonego gospodarstwa, ale słomy już tam nie było. Tylko na podwórzu został ślad po stogu. Była to warstwa cienkiej, krótko pociętej słomy, pogryzionej przez myszy i nieco stęchłej. Żeby nie wracać z pustymi rękoma postanowiliśmy wziąć, co było.

Ludzie ciągle zastanawiali się, kiedy wreszcie pojedziemy. Wiedzieliśmy, że front ruszył, a kolej jest w rękach sowieckiego wojska. Rosjanie obiecywali, że pojedziemy za tydzień lub dwa. Minęły dwa tygodnie i nic. Ja nie mogłem się doczekać tej podróży, bo nigdy wcześniej nie jechałem pociągiem. Dla czekających została ustalona lista transportowa, z której można się było dowiedzieć, kto i kiedy pojedzie. Pierwszeństwo mieli koczujący na rampie i peronie. Nas i wujka Feliksa nie było na liście. Nie byliśmy zadowoleni, bo chcieliśmy jak najszybciej wyjechać. Ciocie Stefka i Marysia pojechały już pierwszym transportem.

Nadeszły święta Wielkiej Nocy. W Wielki Piątek poszliśmy wszyscy do Zborowa do Bożego Grobu. W kościele ksiądz ogłosił, żeby wszyscy koczujący na rampie zgłosili się po Rezurekcji do przedsionka kościoła. Tam mieli dostać święcone jajka.

l kwietnia o świcie poszliśmy na uroczystą Rezurekcje. Przybyło tak wielu ludzi, że nie dostaliśmy się do środka. Przypomnieliśmy sobie poprzednią Rezurekcje u stryka Michała na folwarku, przy eksplozjach moździerzowych pocisków. W tym roku też byliśmy jeszcze na wygnaniu. Był to słoneczny i bezchmurny dzień. Dookoła pachniało wiosną.

W Młynowcach, po sąsiedzku, mieszkała polska rodzina Ziombrów składająca się z trzech dorosłych synów. Ich ojciec wcześnie zmarł. To właśnie u nich stała nasza krowa. Najstarszy z braci pracował na stacji kolejowej jako urzędnik i przynosił nam wiadomości. Powiedział, że jeszcze nie ruszymy w drogę, bo tam, gdzie jedziemy, trwa wojna. Nic nie wiedzieliśmy o Ziemiach Odzyskanych. Po kilku dniach zjawił się u nas ponownie i prosił spakować się jak najszybciej. Powiedział, że lada dzień zostanie podstawiony transport i będziemy mogli nim pojechać, mimo że nie figurujemy na liście. Okazało się, że nasz sąsiad będzie kierownikiem transportu.

Pod wieczór poszedłem na stację. Na rampie jak zwykle ujrzałem ogniska. Przy największym z nich zobaczyłem moją nauczycielkę z okupacyjnych czasów - Marysię Dzik. Biedna "siłaczka" była ubrana bardzo ubogo, a zwykłe męskie trzewiki były tak zniszczone, że musiała je poowijać paskami szmat. Ludzie śpiewali różne rzewne piosenki jak: "Góralu, czy ci nie żal", "Czerwony pas za pasem broń" czy "Na Podolu biały kamień". I ta Marysia bardzo wtedy płakała.

Następnego dnia wszyscy z samego rana pojawiliśmy się na stacji. Wagony były już podstawione. Ci, którzy koczowali na stacji, nie chcieli nas wpuścić do wagonu. Wepchnęliśmy się na siłę. Mieliśmy kłopot z miejscem, bo ci, którzy byli pierwsi, zajęli dogodne miejsca, nawet leżące. Ułożyliśmy nasz kufer i skrzynię pośrodku wagonu naprzeciw odsuwanych drzwi. Usiedliśmy w kucki jedno przy drugim. Przed wyjazdem mama upiekła nam chleb i parę bułek, ale w nocy ktoś je nam ukradł. Tato szczęśliwie zapakował się razem z krową do bydlęcego wagonu. Niestety, Gienia zachorowała. Musiała przeziębić się podczas Rezurekcji, na którą trochę za lekko się ubrała. Położyliśmy ją na skrzyni, tuż pod dachem wagonu. Dostała wysokiej gorączki. To był tyfus.

****
KONIEC CZĘŚCI DWUDZIESTEJ




poprzednia
część

 

 

Kazimierz Olender:
Zapamiętane z dzieciństwa

 

 

następna
część




 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Komentarze
Brak komentarzy.
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl

dnd, d&d dungeons and dragons
 
Dodaj komentarz
Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
 
isa, dnd.rpg.info.plwotc, ogl


Copyright © Kazimierz Dajczak & Remigiusz Paduch; 2007-2020