[źródło: "Kazimierz Olender, "Zapamiętane z dzieciństwa". Sanok 2000, Agencja Wydawnicza "Drukiem".]
I. Historia Trościańca Wielkiego
Moje wspomnienia zaczerpnąłem między innymi z opowiadań mojego ojca, który z kolei usłyszał to wszystko z ust swojej babci, a mojej prababci. Ponieważ w tamtych czasach nie było innych środków przekazu, posługiwano się wyłącznie przekazem ustnym.
Prababcia moja - jak opowiadał tato - często wspominała o istniejącej za jej czasów pańszczyźnie, a także o przepowiedniach Wernyhory oraz fragmentach Pisma Świętego i Biblii, które również mówiły o czekającej wszystkich przyszłości. Babcia ojca mówiła, że przyjdą takie czasy, kiedy nie będzie można odróżnić mężczyzny od kobiety, kiedy dni będą coraz krótsze, a ludzie fruwać będą po niebie niczym ptaki. Zaznaczała przy tym, że nie będą to czasy pobożne, lecz diabelskie. Myślę, że teraz doczekaliśmy się właśnie takich dni.
Za czasów mojej prababci na wsi panowała pańszczyzna. U jaśnie pana trzeba było odpracować pięć dni w tygodniu, a szóstego gospodarowało się na własnym poletku. Prababcia opowiadała, że pewnego razu jeden z chłopów pańszczyźnianych powiedział publicznie, że nie boi się jaśnie pana. Ten, dowiedziawszy się o zuchwalstwie, kazał sprowadzić przed swe oblicze odważnego chłopa.
- Powiadasz, że nie boisz się jaśnie pana? - zapytał.
- A cego mam się bać? - wypalił chłop.
- Pańscyznę odrobiłem, daninę oddałem - cego mam się bać!
Jaśnie pan odetchnął z ulgą, przekonawszy się, że chłop nie prezentował tak naprawdę żadnych rewizjonistycznych i karalnych wtedy poglądów.
Przed wiekami tereny trościanieckie były właściwie niezaludnione, gdyż w okolicy znajdowały się suche stepy i mokradła, które trzeba było osuszać, meliorować, a następnie wznosić tamy i groble. Holendrzy oraz Niemcy byli specjalistami w tej dziedzinie. Przybywszy zastali osiedlonych tam już Rusinów, którzy przywędrowali z głębi Rusi. Zamieszkiwali oni wschodnią część wsi,
w okolicy cerkwi, na tzw. Ruskim Boku. Podczas II wojny światowej cerkiew ta została zniszczona przez wojska niemieckie po tym, jak na cerkiewnej wieży został zauważony sowiecki obserwator. Na zachód od cerkwi były bagna i grzęzawiska, na których rosło bujne sitowie. Było ono często używane do ogacania ścian i sufitów przed tynkowaniem domów. To sitowie Rusini nazywali "triścia". Stąd też wzięła się ruska nazwa wsi "Trościanec", spolszczona na "Trościaniec". A dlaczego "Wielki" ? Ponieważ w niedalekiej okolicy leżały jeszcze dwa Trościańce: k
oło Złoczowa - Trościaniec Mały, a niedaleko Podkamienia - Trościańczyk.
II. Ród Olendrów
Mój prapradziadek miał na imię Adam.
Skąd przywędrował? Z pewnością z Holandii. Nazwę kraju jego pochodzenia spolszczono i nadano mu jako nazwisko:
Olender. Niejasna jest jednak przyczyna jego osiedlenia się na terenach tak odległych od jego rodzinnych stron. Przypuszcza się, że Holendrzy przybywali w celach osuszania terenu na zlecenie możnowładców i z czasem osiedlali się tu na stałe. Obecnie
w Załoźcach, siedem kilometrów na wschód od Trościańca, stoi jeszcze grobla wzniesiona według dawnych tradycji architektonicznych. Dzisiaj nazwisko Olender można spotkać również w dawnych Prusach Wschodnich oraz w byłym województwie białostockim i olsztyńskim, gdzie także często praktykowano osuszanie terenu. Inne, bardzo popularne w Trościańcu
nazwisko - Dajczak, pochodzi również ze spolszczenia nazwy narodowości, lecz tym razem niemieckiej. "Niemiec", czyli fonetycznie "dojcz", dało początek temu nazwisku. Przyjmuje się, że Niemcy przywędrowali w okolice Trościańca jako poddani pewnego możnowładcy wędrującego na wschód. Zajmował on kolejne połacie ziemi, na której wielu z jego towarzyszy postanowiło pozostać na stałe.
Moja praprababcia miała na imię Anna i wywodziła się
z rodu Narogów. Do czasu wyzwolenia w Trościańcu mieszkał
Jan Naróg, który uważał się za naszego bliskiego krewnego. Prapradziadkowie, jak wszyscy w tamtych czasach, zajmowali się uprawą roli. Nie wiem dokładnie, ile ziemi miał mój prapradziad, lecz na pewno wiele. Tę informację uzyskałem od
Michała Płoszaja, urodzonego w 1909 r. i zamieszkałego w
Kosieczynie koło Zbąszynka, którego spotkałem w 1993 r. Jego babcia dożyła 115 lat i wiele opowiadała swemu siedemnastoletniemu wówczas wnukowi o czasach swej młodości. Znała doskonale całą historię Trościańca i często do niej wracała. Według jej relacji, do mojego prapradziadka Adama należał obszar, który już za moich czasów miał aż dziewięciu właścicieli!
Byli to: Kazimierz Kusiak, jego brat Stanisław, Józef Gierc, Jan Dajczak (Koziar), Franciszek Zarębowski, Józef Sołtys (Śnikur - który później osiedlił się przy gościńcu w Białokiernicy), Stanisław Grygus, Szczepan Wałyluk (cały jego sad) oraz Stary Gdyra. Ponadto własnością Adama były również cztery gospodarstwa, na których za moich czasów gospodarzyli już członkowie rodziny Olendrów, czyli:
stryjna Trymbulak zd. Olender (Capicha), stryjna Olender zd. Kowalicha oraz stryjna Olender zd. Bielecka. Cały ten obszar liczył sobie przynajmniej 4 hektary. Nie jestem pewien, choć przypuszczam, że mój prapradziadek miał jeszcze inne grunty.
Prapradziadek Adam dochował się dwóch synów: Józefa, mojego pradziadka oraz Szymona, zwanego Szymkiem. To oni zostali spadkobiercami ojca po jego śmierci. Niestety, nie wiadomo, gdzie znajduje się miejsce wiecznego spoczynku Adama i jego żony Anny.
Józef miał czterech synów: Jana, Józefa, Michała i Kazimierza - mojego dziadzia. Cały swój majątek podzielił między Jana i Kazimierza, gdyż pozostałych dwóch synów ożeniło się i wyszło z domu na inne gospodarstwa. Michał, brat mojego dziadka, kupił pole na folwarku hnidawskim, tam się pobudował i mieszkał aż do chwili nadejścia frontu w 1944 r. Na folwarku tym znajdowało się około 5-6 gospodarstw. Wszystkich trzech braci mojego dziadka nazywaliśmy "strykami".
Stryk Józef mieszkał w Trościańcu
koło młyna. Przed II wojną światową sprzedał to gospodarstwo
Franciszkowi Grabasowi, a sam kupił ziemię na tzw.
Bemówce koło Manajowa. Tam, przed samą wojną, pobudował się. Nie pomieszkał jednak długo, gdyż wkrótce po wkroczeniu Sowietów, zimą 1940 r., wraz z większością rodziny został zesłany na Syberię. Gospodarstwo na Bemówce zostało doszczętnie rozszabrowane przez okolicznych Ukraińców. Stryk Józef i stryjna nie wytrzymali trudów syberyjskiego głodu, zimna i poniżenia. Tam też pomarli.
Stryk Józef miał dziewięcioro dzieci. Najstarszy syn, Michał, urodzony w 1904 r., ożenił się z Anielą Dajczak. Mieszkali na "Klinie", nazywanym tak dlatego, gdyż z obu stron wiodły drogi. Ta po lewej stronie - do Harbuzowa, a po prawej - do Manajowa. Jego gospodarstwo cudem ocalało przed pożarem w 1944 r., gdyż znajdowało się bardzo blisko linii frontowej. Sowieccy żołnierze powyrywali jednak wszystkie deski i drzwi wykorzystując je do budowy bunkrów i okopów na linii frontu. Michał miał jedną córkę - Stasię. Obecnie mieszka ona w Kosieczynie koło Zbąszynka.
****
KONIEC CZĘŚCI DRUGIEJ