Sarny hrabiego Wodzickiego - rogacz Maciek
Dodane przez Remek dnia Lipca 29 2012 23:04:52

ROGACZ MACIEK


[źródło: Szczególne wypadki z rogaczami przez Kazimierza Wodzickiego (Dokończenie). III.Łowiec. Rok IV. Nr 7. Lwów, 1. Lipca 1881. Zachowano oryginalną pisownię.]

Wśród pierwiosnków, kwiatu wilczego łyka, pękających pączków brzóz i obfitych kit palmowych naszych iw, wśród gąszczów przepełnionych śpiewakami, wśród raju wiosennego opromienionego słońcem, pasło dwoje pastuszków kilka sztuk znędzniałego po zimowli bydła. Niestety w tym samym lesie sarna odbywszy szczęśliwie połóg, powiła nadobnego rogaczyka, i uradowana pierworodnym synkiem dumnie z sobą wodziła, ucząc go chodzić po gąszczach. Rogaczyk widocznie bogato uposażony, czego w późniejszem swem życiu mnogie złożył dowody, śmiało dreptał za matką, a uderzając ją w brzuch, upominał się nieustannie o pokarm. Mijały dnie i tygodnie, rodzicielka uszczęśliwioną była synkiem, on serdecznie miłował matkę, więc rozkosznem było ich życie.

Atoli argusowe oko chłopskie wszystkiego w przyrodzie dopatrzy, co nawet pod ziemią się znajduje, wybierze dla swego pożytku, a nawet bez tegoż, byle szkodę wyrządzić. Owóż pastuszek codziennie patrząc na sarnę i koźlątko, postanowił je złowić. Ułożywszy plan, powierzył go towarzyszce, i wspólnie wykonali zbrodnię, której szczegóły nam detalicznie opowiadano. Gdy słońce mocno dogrzewać poczyna, wówczas sarny zwykle układają się w gąszczach, i sen ich wtedy bywa najtwardszym. Młody zoolog i łowiec wraz z towarzyszką podkradają się ku upatrzonej sarnie, ale w chwili, gdy ją mieli zchwycić, ona przeskoczyła przez nich, i życie swe ocaliła, malec wszakże dostał się w ręce rabusiów.

Chłopak obwinął go starannie płachtą (weretą), wziął pod pachę, i powierzywszy straż nad bydłem dziewczynie, pospieszył drogą do chaty. Niestety wszedł mu w drogę leśniczy i pyta, co za ciężar dźwiga, szkodnik się rumieni, wreszcie poczyna płakać, i oddaje kwilącego rogaczyka. Przerażenie i łkanie nie dozwalają mu mówić, więc dozorca lasów nie może się dowiedzieć o miejscu popełnionej zbrodni, poturbowawszy przeto trochę niedorosłego szkodnika, napędza go do wsi, sam zaś niesie zdobycz na leśny folwark zdała od wsi i ludzi. Zbiegli się wszyscy domownicy, a czternastoletnia córka ekonoma, rozrzewniona widokiem sieroty, ofiaruje opiekę i poświęcenie się jej wychowaniu. - Rogaczyk piszczy i kwili, trwożliwie spogląda na wszystkie strony, i rozkraczony nie rusza się z miejsca. Było to w południe, właśnie szła dziewka od podoju ze skopcem ciepłego, świeżo wydojonego mleka, podstawiono naczynie koziołkowi, i zmaczano mu mordeczkę mlekiem, on chlipnął raz, potem kilka razy, wreszcie podążył za skopcem do mieszkania.

Owóż początek życia w niewoli Maćka, który później miał się stać na wzór Rinaldiniego lub Kartusza (1) postrachem okolicy, i zwany był pobereżnikiem, bo w porze zbierania grzybów i jagód troskliwiej strzegł lasu, jak każdy z gajowych. Co się tam w jego sercu działo, o ile bolał i tużył, tego odgadnąć nie umiemy, jakoteż czy myślą i pamięcią sięgał ku swej matce, czy nie knuł zamiarów porzucenia niewoli i ucieczki do lasu, otaczającego folwark? To pewne, iż na pozór pogodził się z swym losem, jakoż z początku pijał trzy razy na dzień mleko i drzemał na poduszce lub kanapie później chodził zawsze za swoją panią do ogrodu, i skubał listki jarzyn i trawki. Ekonomowa, zabiegliwa gospodyni i ogrodniczka, poświęcała wraz z córką wszystkie wolniejsze chwile uprawie jarzyn, a wtedy istotnie pociesznego widoku dostarczał rogaczyk, gdy się z uwagą przypatrywał robocie, i chodząc od grządki do grządki z posłuszeństwem i pokorą przyjmował napomnienia. Nadeszła jesień, rożki poczęły mu się wykłuwać, swędzenie dokuczało mu, więc wycierał głowę o chrust płotów i z rozkoszą dawał się drapać po głowie. Rożki wyrosły wreszcie, ale charakter i zwyczaje nie zmieniły się. Łagodny, pamiętny, znający wszystkich domowników, garnął się chętnie do nich, ale mimo oswojenia unikał nieznajomych. Zimna, śniegów i mrozów nie znosił, i hałaśliwie upominał się o schronienie pod dachem. Gdy polska, długa zima już w końcu przestała prześladować znękanych i zziębniętych mieszkańców, a zieloność ubarwiła drzewa i krzewy, wychodził Maciek do bliskiego miotu, i tam się żywił, spał, lecz kilka razy na dzień powracał do domu, i tłukł racicami w drzwi prosząc o wpuszczenie do mieszkania. Całe lato tak spędzał, a w czasie polowania nie brano nigdy Maćkowego miotu. W późnej jesieni, przy pierwszej zawierusze pojawiał się na folwarku, i już stale zimował pod dachem, wcale nie odwidzając lasu. W normalnej porze zrzucał rogi, otrzymywał świeże z odnogami, lecz jeszcze nikogo nie napastował.

Gdy w następnym Maju otarł mech z rogów, już dawały się słyszeć skargi na niego, bo się Maciek widocznie poczynał emancypować chodząc do wszystkich miotów, docierając nawet do sąsiedzkich granic. Już w drugim roku życia popełniał dobrze obmyślane i wykonane zbrodnie. W czasie dojrzewania grzybów i jagód niepodobna opędzić się od bab i dziewek, łakomych tego zakazanego owocu, a tak ponętnego. Maciek był ich wrogiem i zapamiętale je prześladował. Jednej wysadził oko odnogą rogu, drugą przypadkiem znalazł żyd zemdloną, inne pokaleczone, z podartą bielizną przybiegały z lamentem na folwark, i odbierały na uspokojenie jedynie słowa: "Nie chodźcie do lasu, kiedy nie wolno". Pewnego razu posłyszał leśniczy na zrębie lament i krzyk, biegnie i spostrzega dziewkę leżącą na ziemi, a rogacza tłukącego ją, to znowu odskakującego, aby na nowo atakować i kłuć dotkliwie. Zawołał na niego głosem surowym: "Maćku!" Rogacz znał go doskonale w domu, i na ten głos przybiegał do niego, więc stanął wprawdzie nasłuchując, lecz się nie przybliżył, leśniczy zaś, człowiek krzepki i silny, skoczył ku niemu, chwycił za rogi i usiłował go przytrzymać. Tem rozwścieklony Maciek pasuje się z nim, przecina mu rogiem rękę tak głęboko na dłoni, że przez kilka tygodni musiał ja nosić na chustce, wreszcie wyrwawszy się uchodzi w gąszcz.

W tym samym roku jadąc przez las, przypomniałem sobie, że od kilku lat nie widziałem szkółki szpilkowego drzewa, poszedłem więc z laską w ręku szukać tego dosyć ukrytego miejsca. Zaledwo postąpiłem kilkadziesiąt kroków, doszły mnie dwa kobiece, lamentujące głosy. Przeczuwałem, że to znowu będzie sprawka sarniego rozbójnika, jakoż istotnie tak było. W rzadkiej kijastej brzezinie leżała mołodyca krzycząc w niebogłosy, że jest przebitą, druga zaś uciekała co tchu zawodząc jak pies, którego kijem obito, a w dali stał rogacz z wlepionym we mnie wzrokiem. Nie dotrzymał jednak placu, i wolnym krokiem uszedł. Nader przykra moja sytuacya, mołodyca woła, że z tyłu przebita, niepodobna mi było naocznie się o tem przekonywać, więc proszę, straszę, dźwigam, i ledwie ją stawiam na nogi patrząc na spódnicę krwią zbroczoną. Doprowadziłem wreszcie do karczmy, upomniałem strasząc czworonożnymi gajowymi, i sądzę, że już na jagody do mego lasu chodzić nie będzie.

Rozbój stał się zwyczajem Maćka, później nawet chłopów rozbijał, a siekiera nigdy go nie dosięgła. Pewnego razu nie pamiętam czy to podczas lustracyi lasu, czy też na polowaniu, opowiadano mi o innej zbrodni, popełnionej przez tego rogacza. Myślał on widocznie, układał plany, krył się w zasadzkach, a czasem pędem gonił za dziewkami po lesie i rogami przewracał, tratując niekiedy racicami. Jako szczególniej zajmującą rzecz muszę zanotować, że w czasie takich rozbojów przybiegał często na folwark, pieścił się i bawił, przyjmował pokarm, poczem szedł do lasu wykonywać zbrodnicze czyny. Znał dobrze niebezpieczeństwo polowania, wtedy usuwał się przed strzałami do miotów oddalonych, lub też chronił się pod opiekę swej pani. Rozbijał z równą zawziętością do pierwszego śniegu, i zdawało się, że pozostanie już w lesie, inaczej się stało, powrócił pod zimę gruby i duży jak cielę, i prosił o przezimowanie, co też dozwolono z warunkiem nierozbijania, jakoż istotnie nikomu nic złego nie uczynił, żył w zgodzie z ludźmi i psami do wiosny, ale z pierwszą zielonością, istny rycerz średniowieczny żyjący rozbojem, wyruszył do lasu, i znowu rozpoczynał swój zawód zbrodniczy, odwidzając wszakże niemal codzień folwark i swoją panią. Owo niebezpieczeństwo zagrażające ludziom, żonie i dzieciom moim, chodzącym po lesie, zniewoliło mnie do postanowienia zastrzelenia tego rozbójnika. Instynkt zachowawczy nieocenionym jest skarbem dla ludzi i zwierząt. Maciek nie bał się mnie, nie przychodził wprawdzie do ręki, ale wcale odemnie na folwarku nie stronił.

Raz spotkałem się z nim w miocie, szedł na mnie gąszczem, poznałem go i wydałem nań wyrok śmierci, ale przeczuł on grożące mu niebezpieczeństwo, odwrócił się i uszedł. Gdym to opowiedział leśniczemu, prosił o pozwolenie zabicia go, zgodziłem się z warunkiem, by to się stało w lesie, a nie na folwarku, gdzie zabicie jego byłoby zbrodnią. Któż uwierzy, że od tego dnia w ciągu całego lata nie spotkał się z nim leśniczy w lesie, toż zachował rogacz życie swe aż do późnej jesieni. Zawiązał on widocznie ścisłe stosunki z sarnami, i był niemi zajęty zapominając o swych opiekunach i o uczuciu wdzięczności, już bowiem śnieg swym zimowym całunem okrył przyrodę, a rogacz jeszcze chodził po lesie nie mogąc się oderwać od towarzystwa kształtnych swych i powabnych współrodaczek. Muszę jednak dodać na jego usprawiedliwienie, iż czasem przychodził na folwark, przyjmował podany pokarm, nikomu nic złego nie uczynił, i znowu uchodził do lasu.

Wreszcie szron pokrył krzaki, ciężarem swym przygniatał drzewa, naginał młodsze, łamał strzały szpilkowych, w całej okazałości promienił się brylantami, a Maciek jeszcze nie opuszczał lasu, dzieląc twarde losy życia zimowego polskich sarn. Stężały śnieg nawoływał gospodarzy do pracy około zwożenia drzewa, więc wyprawiłem moich fornali po sagi do lasu. Któż z ludzi począwszy od purpury, a kończąc na sukmanie, nie doznał w życiu potrzeby schronienia się do krzaków i tajemniczych gąszczów? Taka to potrzeba powiodła jednego z moich parobków do starego zrębu, a nie miał powodu lękać się, gdyż od kilku miesięcy nie słyszano już o rozbojach Maćka. W chwili kiedy już swobodnie przysiadał, nagle rogacz w szalonym pędzie uderzył na niego, i wbił głęboko swe rogi. Parobek naturalnie wywrócił straszliwego kozła, i począł lamentować i przyzywać pomocy. Przybiegli towarzysze z drągami, Maciek zaś nieustraszony stanął do walki, i ani kroku nie ustąpił patrząc groźnie na ludzi. Jeden z śmielszych parobków zakradł się z tyłu, uderzył drągiem i przełamał mu krzyże, inni rzucili się nań i dobili walecznego Maćka, poczem zakopali go w śnieg, a w nocy wynieśli i zjedli.

Jeden jeszcze przytoczę ciekawy epizod z życia Maćka. Podobno rzeźnik z pobliskiego miasteczka dostarczał ekonomowi i leśniczemu złego i drogiego mięsa, twardym był w kredytowaniu, i z tego powodu chciano wywrzeć na nim zamstę. Przed żydowskiemi świętami pojawia się ów rzeźnik z rachunkiem, a leśniczy ukazuje mu tłustego rogacza, stojącego w ogrodzie mówiąc: "oto byłby smaczny kąsek dla rabina, bo on koszer". Żyd uśmiechnął się zadowolony i rzecze: "Ja go muszę obmacać, czy on feist,(2) jeżeli tłusty, dam ośm guldenów". Zapewniony, iż rogacz łaskawy i na zawołanie przychodzi do ręki, podkrada się żyd ostrożnie w celu obmacania czombra. Maciek wodzi go okiem nie ruszając się z miejsca, ale gdy rzeźnik dotknął go ręką, odskoczył, uderzył nań i przewrócił żyda bodząc go kilkakrotnie. Mniejsza o hałat potargany, ale dobrał się i do ciała żydowskiego, i byłby go niezawodnie na śmierć zakłuł rozwścieklony, gdyby rychła pomoc nie przybyła. Słysząc to opowiadanie pomyślałem, że ów żyd pewnie drugi raz w życiu swojem żywego rogacza kupować nie będzie.

Takieto z życia wyjęte rysy dają wyobrażenie o życiu i obyczajach tych zwierząt, oraz wskazówkę, aby nie chować rogaczów i sarn, pierwsze bowiem rozbojem narażają na wiele przykrości, kosztów i cierpień, drugie zaś jeżeli w porze rui nie umkną do lasu, giną marnie i bezpożytecznie dla nas. Trudno wprawdzie zchwytane lub znalezione sarniątko matce zwrócić, wreszcie przybiega ono zakosztowawszy domowego mleka zwykle z lasu do domu, gdy jednak można dowiedzieć się o miejscu porwania, to kwilenie dziecka przyzwie matkę, albo gdy po odkarmieniu wywodzi się sarnie często do lasu w różne mioty, w których sarny przebywają, to ono wnet znajdzie swoją ojczyznę i przylgnie do niej.




(1) - Ronaldo Rinaldini i Cartouche - postacie zbójców z popularnych w XIX wieku powieści z gatunku płaszcza i szpady. O tym ostatnim powstał w roku 1962 film, w roli głównej Jean-Paul Belmondo, w polskich kinach i TV nosił tytuł "Cartouche zbójca".
(2) - feist - niem. tłusty