Obrazki z życia - hodowla drobiu
Dodane przez henryksliwa dnia Maja 06 2012 15:37:12

WSPOMNIENIA Z BZOWICY:


Obrazki z życia wsi podolskiej - Kwoka



Hodowla drobiu była ważną częścią składową produkcji żywności każdego gospodarstwa.

Kury hodowało się dla jajek. Na ubój przeznaczało się tylko te sztuki, które przestały się już nieść , albo miały oznaki choroby.

Zamkniętych zagród dla nich się nie budowało. Chodziły luzem po zaroślach wokół zagrody i tam też w pokrzywach nie raz znajdowały miejsce na zrobienie gniazda i zniesienia w nim jajek. Charakterystyczne gdakanie wtenczas było oznaką, że gdzieś w krzakach zniosła się kura. Zadaniem dzieci było odnalezienie takiego gniazda i zabrania z niego jajek .

Nie zawsze udało się je znaleźć. Dowodem na to było przyprowadzenie przez kwokę na podwórko gromadki kurcząt. Był to czasami koniec lata i nie zawsze można było wychować pisklaki (mokre i zimne dni). Aby temu zapobiec to rada na to była jedna. Rano gospodyni wchodziła do kurnika i pojedynczo łapała kurę i przed wypuszczeniem jej na podwórko macała palcem tam gdzie kura ma jajko i jak stwierdziła że ma ,to nioska zostawała w kurniku, jeżeli nie namacała jajka to kura była wypuszczana na wolność.

Nie specjalizowano się w hodowli jednej rasy. Starano się by w jednym stadzie u jednej gospodyni był tylko jeden kogut. Ale czasami kury korzystały z uprzejmości kogutów sąsiadki, bo płotów z drucianych siatek nie było, a jeżeli były płoty, to z giętej leszczyny, łatwe do przejścia dla kur, między tyczkami.

Stadko każdej gospodyni było przez to różnobarwnie kolorowe i każda kura inaczej upierzona. Przy niedużym stadku gospodyni łatwo je odróżniała i wyławiała te, które się nie niosą, które mają oznaki kwoczenia itp. Choroba kogoś z domowników też nie raz była przyczyną uszczuplenia stada. Była też kura środkiem płatniczym . Za wizytę lekarza najczęściej płacono nioską (starano się wydać taką, która się nie niosła). Żydowi za materiał na ubranie, spódnicę czy jakąś chustę batystową płacono też kurą. Oczywiście były i większe formy handlu gdzie już kura była za mało to łapano kaczkę, albo gęś. A na kupno pola, czy spłata długów w bankach trzeba było wyprowadzić z obory krowę .Nie było we wsi gospodarza by nie miał chociaż jednej krowy. Często krowa była jedyną żywicielką rodziny. Gdzie była krowa nie było już głodu.

Tu wspomnę, że prawdziwej krasuli takiej czarnobiałej nie widziałem. Były tam rasy drobne, małe i mało umięśnione o maści czerwonej o krótkich ostrych rogach. Niezbyt chyba udomowione, bo były te krowy agresywne, bodły bez większego powodu. Ale za to dawały dużo mleka z którego zbierano też dużo śmietany.

W okres wojny, bo przed istniała agitacja władz i rządu, by hodować kury rasy karmazyn drugiej nie pamiętam. Takie, które znoszą częściej jajka, a drugie są rasą mięsną. W chaosie wojny o wszystkim zapomniano. Każdy sam we własnym zakresie w naturalny sposób prowadził wylęg ptactwa.


kwoka

Kwoka z kurczętami. Zdjęcie z Wikipedii.


Jajka na wylęg zbierano już od wczesnej wiosny. Odkładano jajka duże, kształtne, bez podwójnych żółtek z przeznaczeniem na wylęg. W wiklinowym okrągłym koszyku takim do zbierania ziemniaków wyścielano spód słomą, robiło się gniazdo, do którego wkładano 12-15 jajek. Drugim podobnym nakrywano od góry ten pierwszy, to na wypadek gdy wsadzona tam kura nie akceptowała wysiadywania jajek i uciekała z gniazda. Pod koniec lutego, a na początku marca gospodyni wypatrywała kury, która się kwoczyła. Jeżeli nie było takiej to wyszukiwała takiej, która zaczynała się pierzyć czyli gubić pióra i nie znosiła już jajek. Włożona pod ten koszyk zmuszona była usiąść na tych jajkach i po kilku dniach takiego siedzenia, wypuszczona na wolność na posiłek i napicie się wody, zaczynała już sama wchodzić do gniazda.

Kurnik i inne pomieszczenia gospodarcze były zimne i nie nadawały się do wysiadywania w tym okresie w nich jajek przez kwokę. Zabierano więc taki kosz z kwoką do mieszkania gdzie przebywali domownicy. Mieszkaniem tym była w zasadzie jedna izba, gdzie prawie wszędzie mieszkała rodzina wielopokoleniowa a więc dziadkowie, ich dzieci, nie raz synowa lub zięć, i sporo dziatwy.

Postawiony gdzieś w kącie izby ten kosz z kwoką stał, aż wylęgły się pisklaki. Aby młode kurczęta mogły wejść do gniazda kosz usuwano, a tam gdzie stał robiło się teraz gniazdo na samej posadzce czyli ziemi, posadzka była z gliny. Jeżeli wiosna, a wraz z nią ciepłe dni spóźniały się, to przychówek dalej pozostawał w mieszkaniu.

Dla dzieci była to nie tylko atrakcja, ale lekcja nauki, jak się karmi młode pisklęta, podpatrywanie jak matka kura ogrzewa pod skrzydłami swoje dzieci, jak się o nie troszczy, a dla dorosłych na pewno dodatkowe utrudnienie i niewygoda.

Takie rozwiązanie dorobienia się przychówku nikogo nie raziło i nie dziwiło, każdy się z tym godził, bo był to jedyny i sprawdzony sposób na wychowanie w takich warunkach drobiu. Tak postępowała każda gospodyni, bo to na jej głowie , a nie chłopa było zajmowanie się hodowlą drobiu.

Takie i podobne obrazy składały się na zwyczaje życia i charakter wsi podolskiej.


Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, maj 2012 r.