Bzowica - sok brzozowy
Dodane przez henryksliwa dnia Lipca 04 2011 15:30:39

WSPOMNIENIA Z BZOWICY:


SOK BRZOZOWY


Do gaszenia pragnienia były napoje z mleka tj.: mleko słodkie, takie prosto od krowy lub sprażone - nie gotowane, kwaśne nie zsiadłe, maślanka i serwatka .rosół z kiszonych ogórków i sok z kapusty, też kiszonej. Wspomnę, że spożywano też siarę ugotowaną z zacierką, to było zaraz po ocieleniu się krowy. Tą potrawę gotowało się jako pożywienie W okresie lata były kompoty z świeżych owoców, a zimą z suszenia. I na tym wybór napoi się kończył. Znane były napoje jak : lemoniada , piwo i woda sodowa, ale to można było kupić tylko w mieście.

Młodzi chłopcy, a też i starsi już kawalerowie znali sposób na spuszczanie soku brzozowego. Napojem tym raczono się podobnie jak dziś pepsi czy kolą. Pod koniec zimy, na początku marca już przygotowywano akcesoria do tego celu. Z krzewu dzikiego bzu, tam zwane bziną, wycinało się stwardniałą (wieloletnią) gałązkę dopasowaną swoją grubością do świdra jakie niektórzy tylko mieli. Odciąć trzeba było nożem odcinek bez kolanek - zgrubień, usunąć korę, miękki rdzeń wydłubywało się kawałkiem prostego drutu, a końce powstałej rurki zaciąć pod odpowiednim skosem. Potrzebna była jeszcze buteleczka taka ćwiartkowa lub większa, albo kubek blaszany inaczej baniaczek. Teraz wyczekiwało się kiedy słoneczko zacznie mocniej przygrzewać mimo, że jeszcze leżał śnieg, szło się do lasu. Wyszukiwało się teraz dużego, takiego już kilkoletniego drzewa, ale o młodej korze. Świdrem wierciło się tuż nad ziemią, tak na wysokość podstawionego naczynia. poziomo otwór w pniu, na głębokość około 10 centymetrów. W wywiercony otwór wbijało się teraz tą rurkę, na głębokość dwóch, trzech cm. a pod jej koniec podstawiano naczynie. Jeżeli nawiercenie drzewa było trafione w moment kiedy soki były w największym przepływie od korzeni do szczytu drzewa to sok wypływał z rurki natychmiast. Podstawione naczynie szybko się napełniało, to znaczy przez parę godzin. Z jednego pnia w ciągu paru dni naciekło nieraz kilka nawet litów tego płynu. Taki sok był bezbarwny, klarowny o słodkawym smaku, miał też zapach brzozy. Piło się ten sok małymi łyczkami zaraz tam pod drzewem (był bardzo zimny), potem w towarzystwie innych chłopaków przy zabawach, nie z pragnienia, ale by się pochwalić przed innymi, zaimponować. Był też ten sok i towarem handlowym, wymiennym. Butelkę takiej brzozówki można było wymienić na jakąś zabawkę, scyzoryk, a nawet i na małego królika. Nie każdy potrafił "natoczyć" takiego soku.

Nikt z ludzi starszych, czy rodziców nie traktował tego napoju jako eliksiru leczniczego, a zajęcie to było akceptowane jako rodzaj zabawy dla młodych chłopaków. Oprócz zajęć praktycznych zdobywali też i wiedzę, a nawet odwagę , bo w lasach można było spotkać wilka. W bzowickim lesie oczywiście wilków nie było, ale młodsi za każdym razem jak wracali z lasu to twierdzili, że słyszeli jak coś łamało gałęzie i szeleściło w pobliżu. Może dla tego wartość tego soku była tak wysoka.


Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, lipiec 2011 r.