Bzowica - ubój zwierząt
Dodane przez henryksliwa dnia Sierpnia 12 2010 03:11:52

WSPOMNIENIA Z BZOWICY:
JAK KIEDYŚ MAGAZYNOWANO ZAPASY NA ZIMĘ



UBÓJ ZWIERZĄT


Tego wspomnienia nie powinni czytać ludzie wrażliwi.

Dla własnych potrzeb zapasy tłuszczu i mięsa były dość skromne. Wielodzietne rodziny osiadłe na niewielkich areałach miały trudności z wyżywieniem się i jeszcze trzeba było myśleć jak zgromadzić środki na coraz większe wydatki dla dorastającej dziatwy. Dlatego edukacja dzieci często kończyła się na szkole trzy-cztero klasowej. W większości młodzież nie zdobywała zawodu, nie szła do szkół w mieście, była za biedna. Zostawała więc przy rodzicach , zakładała nowe rodziny, ziemię rozdrabniano dla posagu. Ta sama ilość pola musiała wyżywić powiększoną rodzinę. Nie było mowy o hodowli zwierząt na sprzedaż.

Okres wojny jeszcze bardziej zubażał ludzi, był to okres absolutnego zakazu hodowli i uboju. Jednak mimo zakazu narażano się na konsekwencje i po cichu każdy coś hodował, by chociaż raz w roku na święto Bożego Narodzenia mieć co postawić na stół. Więc hodował rolnik wieprzka gdzieś w kryjówce, przed kontrolami, ale też i przed sąsiadami, niektórzy kolaborowali z okupantem rosyjskim, a później i niemieckim.

Kiedy przyszedł czas uboju, całą operację trzeba było przeprowadzić w miarę dyskretnie i niepostrzeżenie. Teraz na wsi, jeżeli zabija się zwierzę, to wpierw ogłusza się go. Sprawny rzeźnik potrafi tak wieprzka ogłuszyć, że nie wyda on przy tej operacji żadnego kwiku. Na Wschodzie nie stosowano takiej metody, dlatego nikt nie mówił tam zabić świniaka, tylko zakłuć paciuka. Dwóch sprytnych i mocnych chłopów, po wyprowadzeniu wieprzka na zewnątrz z chlewa, łapało świniaka za przednie nogi stawiało go w pozycji pionowej na tylne nogi, przypierając go do ściany obory zadawali mu cios długim nożem w klatkę w okolicę serca. Robiono to wcześnie do dnia, kiedy spali sąsiedzi, władza, dzieci (chociaż nie wszystkie, np. piszący te słowa). Można sobie wyobrazić jaki wrzask się rozchodził po okolicy. Do trzeciego uczestnika tej operacji należało łapanie krwi do jakiegoś naczynia, najczęściej była to miednica. Tu warto wspomnieć, że nie znano sposobu zabezpieczenia krwi przed krzepnięciem. Ale miało to swój walor przy wyrobie wędlin.

Kiedy opas wyzionął już ducha kładło się go na przygotowane wcześniej dwa drągi, gdzieś w oddali od zabudowań, w sadzie, bo w zabudowaniach pod słomą łatwo o pożar. Przy tym zgromadzono parę snopków słomy i teraz małymi, podpalonymi porcjami słomy, takimi pochodniami osmalano z wszystkich stron wieprzka, dla pozbycia się szczeciny. Takie osmalanie nadawało też wyrobom specyficznego zapachu, którego dziś już nie spotykamy poza wędlinami. Uzyskany materiał z uboju był częściowo wędzony , słoninę solono, wyrabiano też wędlinę.

Najbardziej znam wyrób kaszanki, tej nazwy nie używało się tylko kiszka. Składniki farszu: kasza gryczana, sparzona - podgotowana, krew, podgardle, drobno pokrojone inne resztki. Po doprawieniu i wymieszaniu składników, napełniało się nimi, w pierwszej kolejności żołądek, później inne jelita. Piec chlebowy rozgrzewano tak, jak do pieczenia chleba. I do tak rozgrzanego pieca, poukładana na żeliwnych brytfankach, wsadzana była kiszka. Piekła się w nim, tym piecu ta kiszka, aż do dnia następnego, aż ostygł piec z kiszką. Zapachu tej pieczeni, ani też smaku nie podejmuję się opisywać, ale już więcej razy z czymś takim się nie spotkałem (i z takim głodem). Dodana do farszu skrzepła krew była rozdrabniana, ale mimo tego po upieczeniu kiedy już była ostudzona i kroiło się ją na plastry, to można było natrafić na niewielkie spieczone gródki - skwarki tej krwi, co też jest dziś nie spotykane w wyrobach wędliniarskich. To też sprawiało, że wyrób miał swój specyficzny smak i wygląd.

Solona słonina włożona do worków zawieszana była w komorze (dymnej). Inne wyroby też tam umieszczano, bo nie było innych chłodni czy miejsc do przechowania mięsa. Tak zakonserwowane produkty przeleżały w dobrym stanie od czasu uboju - zimy, nawet do czasu żniw. Cielęciny było mało, do uboju trafiały tylko byczki. Częściej rodziły się jakoś cieliczki, hodowało je się na mleczne krowy.

Jadłospis był też urozmaicany drobiem. W każdym gospodarstwie spotykało się gęsi, kaczki, kury i króliki. indyków i perliczek nie widziałem u nikogo.

Gęsi hodowano z trzech powodów. Po pierwsze, że uzupełniały jadłospis mięsny w okresie lata, kiedy już nie było wieprzowiny. Po drugie dostarczały pierza, na pierzyny i poduszki, a i też na sprzedaż. Skupem zajmowali się objazdowi kupcy - Żydzi. Dorosłe już gęsie były podskubywane z drobnego pierza, tego z szyi, z podbrzusza i gdzie tam jeszcze rosły, na "żywca". Pióra oczywiście po jakimś czasie gęsiom odrastały i jeżeli nie był to czas zimy to znowu skubanie powtarzano. I po trzecie, źle świadczyło o gospodyni, która nie ma gromadki gęsi, czym gromadka większa, tym gospodyni była dumniejsza i było to też miarą pracowitości takiej gospodyni.

Przed ubojem zadawano jeszcze jedną (oprócz skubania) torturę ptakom.

Z ziemniaków, grysu (dzisiaj otrąb ) pokrojonej drobno pokrzywy, mąki kukurydzianej, zmieszanej z mlekiem, robiło się specjalny rodzaj klusek . Wyglądem przypominały one kluski jak niektórzy nazywają dzisiaj paluszkami, albo kopytkami. Brała gospodyni taką gęś z zagrody za skrzydła i niosła w miejsce gdzie było przygotowane "nadzienie". Siadała na stołku, gęś brała między nogi, nogami przydeptywała jej skrzydła, jedną ręką łapała za głowę, drugą ręką otwierała gęsi dziób i tak rozwarty trzymała dalej lewą ręką. Teraz prawą ręką brała kluskę i wpychała ją na siłę gęsi w dziób, głęboko, aż ta połknęła tę kluskę. Napychała tych klusek tyle, że gęś już nie była w stanie więcej połknąć. Widać było utkwione kluski w przełyku, szyja gęsi stawała się grubsza. Po napchaniu gęś, puszczona na wolność, o własnych siłach wracała zataczając się do stada, gdzie była witana przez inne gęsi głośnym gęganiem.

Tylko wyznaczona część ptaków była poddawana tuczeniu. Przez taki tucz waga wzrastała nieraz o kilka kilogramów. Odkładało się to w postaci zwiększonego tłuszczu - gęsiego smalcu. Wykorzystywany on był do wypieków ciast jak i do okrasy potraw. Wspomniałem kiedyś w Medycynie ludowej o stawianiu baniek, że przed postawieniem choremu, tych baniek to miejsce, plecy, klatkę piersiową smarowano właśnie rozgrzanym gęsim smalcem.

Dużym uzupełnieniem białka zwierzęcego była hodowla królików. Zimą też zastawiano sidła w sadach na zające, które czyniły szkodę w drzewostanie, obgryzały korę z drzew owocowych. Gruba warstwa śniegu pod drzewami z opadów, a często była nawiana przez wiatr, sięgała wysoko górnych konarów drzew. Zające miały łatwy dostęp do młodych pędów i je zjadały , czyniąc duże szkody.

Jak widać okres wojny, brak żywności, ogólna bieda, były przyczyną tego, że wyżywienie kiedyś było bardziej urozmaicone niż dzisiaj i napewno zdrowsze.

Spisał po latach:
Henryk Śliwa
wnuk Jana Dajczaka Halaburdy z Bzowicy
Stargard Szczeciński, sierpień 2010 r.