Zapiski o ptakach z Olejowa cz.5
Dodane przez Remek dnia Czerwca 05 2010 13:43:00
[źródło: Łowiec. Organ Gal. Towarzystwa Łowieckiego. Rok XIV. Nr 7. Lwów, dnia 1. Lipca 1891. Artykuł: Zdolności umysłowe u zwierząt przez Kazimierza hr. Wodzickiego. Zachowano oryginalną pisownię.]

Na zakończenie wyjątkowo zdarzenie opisać tu muszę. Włościanin wychował kaczora krzyżówkę i jedenaścioro gęsi rolnych. Ułaskawione z ręki pokarm przyjmowały, w dzień bujały po łanach i łąkach, wieczór zaś wracały na podwórze. Koło połowy października kaczor znowu odbywał swe ewolucye pod firmamentem, coraz wyżej i wyżej, nareszcie z widnokręgu znikł wraz z gęsiami na wielką zgryzotę właściciela, i już nie powróciły. To też była upajająca niespodzianka, gdy 15. kwietnia drugiego roku wdzięczne ptaki na podwórze zapadły i oczywiście zamknięte zostały.




[źródło: Łowiec. Rok I. Nr 8. Lwów, dnia 1. Sierpnia 1878. Rubryka "Kronika". Zachowano oryginalną pisownię.]

26. Czerwca 1878.

Znaną jest sroka złodziejska jako szkodnica w obec myśliwych i ptaszników, od niepamiętnych bowiem czasów smakoszka na jajecznice i pisklęta. Czyni ogrom szkody wypijaniem jaj i wybieraniem z gniazd młodych ptasząt, w szczególności w czasie lęgu i żywienia srocząt. Najczęściej poluje sama, lub stadło we dwójkę wybiera się na łowy, gdy zaś zdobycz liczna lub nie łatwa do pokonania, wtedy krakaniem zwołuje towarzyszki do pomocy i działu ofiar. Przedstawiła mi się w tym roku w świetle groźniejszem i jako zbrodniarka większego kalibru. W dniu 10. Maja chodząc ze strażą po lesie, usłyszałem głośne i nawołujące krakanie, w przekonaniu, że napada na sroki jastrząb gołębiarz, lub też ptaki te prześladują puhacza, którego na oczy znosić nie mogą, podkradłem się ostrożnie do hałaśliwych ptaków. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem dosyć dużego młodego zająca wtłoczonego pomiędzy dwie młode brzózki, napadniętego przez dwie sroki. Skakały ustawicznie ku zajączkowi, dziobem razy zadawały i odskakiwały, a trzecia na wierzchołku drzewa krakała i skrzeczała o pomoc, zając przestraszonemi ślipiami w garb zwinięty cofać się już nie mógł i byłby niewątpliwie padł ofiarą, gdyby nasza pomoc nie pojawiła się w tej chwili. To zdarzenie dostatecznie piętnuje srokę jako zbrodniarkę.

Kaź. hr. Wodzicki.




[źródło: Łowiec. Rok IV. Nr 5. Lwów, dnia 1. Września 1881. Rubryka "Kronika". Zachowano oryginalną pisownię.]

Olejów, 24 Lipca 1881.

Muszę jeszcze powtórnie oskarżyć złodziejkę srokę, i zwrócić uwagę kolegów myśliwych na szkody przez nią wyrządzane. Jak każdy złodziej, tchórzem ona podszyta, ostrożna i przezorna nad miarę wobec większej a wedle jej przekonania groźnej dla niej zwierzyny, wtedy krakaniem i skrzeczeniem zwołuje na pomoc towarzyszki, a gdy głos jej nie zwabi dostatecznej ich liczby, to leci dalej w las i oznajmia nagłą potrzebę większego zgromadzenia. Dnia 5 Czerwca r. b. usłyszeliśmy takie zwoływanie, a pospieszywszy byliśmy świadkami rzeczy nader ciekawej. Siedm srok skrzeczy i skacze na rowie, wskakuje do środka, i powraca, a w głębi rowu siedzą trzy zajączki skamieniałe z przerażenia, nieruchome. Odpędziliśmy sroki napastnicze, wynieśli ofiary w gąszcz i tem ocaliliśmy im życie.

Kazimierz hr. Wodzicki.




[źródło: Łowiec. Rok I. Nr 2. Lwów, dnia 4. Lutego 1878. Rubryka "Korespondencye". Zachowano oryginalną pisownię.]

Olejów 16 stycznia 1878.

W dniu 2. Stycznia 1877 r. na trawistym wrębie upatrzył orzeł zająca, bił na niego kilkakrotnie, sterroryzował go do martwoty, spuścił się na niego i niósł przez dosyć znaczną przestrzeń, na kopiec graniczny w polu w bliskości lasu. Położył ofiarę na ziemi, uderzył hakowatym dziobem w głowę, wyjął jedną szponę, otrzepał się, wyciągnął olbrzymie lotki i począł szarpać zająca. W tem wypada z lasu lis stary, przyskakuje do orła, poczyna chrypliwie naszczekiwać, zęby pokazywać, obiega do koła, łapkami przedniemi wskakuje na kopiec, cofa się znowu, skacze ku królowi ptaków. Czy za pierze łapał i skubał orła, nie można było z oddalenia dopatrzyć, ptak się na nogach podniósł, jedną szponę, ku lisowi nadstawił i widocznie usiłował zadawać cięcia napastnikowi dziobem. Ta ciekawa walka trwała już przez kilka minut bez rozstrzygnienia, gdy chciwy i niecierpliwy leśniczy bojowników podchodzić zaczął krzakami. Tymczasem orzeł, nie mogąc odpędzić natarczywego lisa, podniósł się w powietrze i zostawił łup napastnikowi, który widocznie zgłodniały, w tej chwili położył się na zającu i lizać począł sączącą się krew. Pomimo głodu i walki, wrodzona przezorność i ostrożność nie opuściła lisa, gdyż przy wychyleniu się z krzaków leśniczego, porzucił zająca i szybkim biegiem podążył do lasu. Ofiara miała zafarbowaną z rany głowę i wydobyte wnętrzności.

W dniu 31. grudnia z. r. powracaliśmy z wycieczki i na polu przedstawił się nam obraz przykuwający naszą uwagę. Biegł po białej przestrzeni stary, siwy zając, nad nim, gdyby złowrogi cień, orzeł przedni. Zręczny to był zając, jakiego jeszcze nie widziałem, gdyż pomimo widocznego zmęczenia, umiał się usunąć z pod szpon orła. Znękany pogonią i zastraszony zając, zwalniał swój bieg, zdawało się, że przycupnie i przywaruje, wtedy oprawca jego stawał nad nim w powietrzu, wysuwał nogi, wyprężając szpony, - zdawało się, że to chwila śmierci, lecz szarak stary, istny gracz, zręcznym skokiem w bok, zawsze z pod szpon się uwalniał. Ta walka na czystem polu, śniegiem nakrytem, trwała przed naszemi oczami już dosyć długo, i zakończyła się zniechęceniem orła do bezowocnej pogoni, siadł na bryle, potrząsł lotkami, napuszył pierze i zadumał się, zając zaś wolnym galopkiem dążył do upatrzonych gęstych, dębowych krzaków. Z pełni płuc odetchnęliśmy, widząc uratowanego zająca, i już konie ruszać miały, gdy spostrzegamy szybko biegnącego lisa za tropem zająca, chowającego się do krzaków, mających ochronić prześladowanego. Jaki był akt ostatni tego dramatu, odegranego w południe przy blasku słońca, opowiedzieć nie mogę, gdyż krzaki zasłoną otoczyły oprawcę i ofiarę, - przypuszczam wszakże, iż lis pokonał już mocno zmęczonego zająca.

Kazimierz hr. Wodzicki.




[źródło: Łowiec. Organ Gal. Towarzystwa Łowieckiego. Rok XI. Nr 8. Lwów, dnia 1. Sierpnia 1888. Rubryka "Korespondencye". Zachowano oryginalną pisownię.]

Olejów 10 lipca 1888.

Uwagi nad pustynnikiem.


Na żądanie redakcyi przesyłam kilka szczegółów o przelocie pustynnika przez nasz kraj. W końcu maja i w początku czerwca widywano stadka po 20-30 sztuk, tak odmiennego lotu, że nawet u włościan zdziwienie obudzały. Unosiły się to wysoko, to nisko po nad ziemią, a szum, sprawiany lotem, słyszeli wszyscy. Niestety, z powodu cierpień i chłodu, nieczęsto wyjeżdżałem w pole, a na wycieczkach mych gospodarskich Diana ani jednego stada przed oczy moje nie dopuściła. Lecz Goethe mówi: "wszystko człowiek otrzyma, byle dożył", tak i ja dożyłem nareszcie upragnionego widoku. W południe dnia 1. lipca, będąc na odległym folwarku, na wielkim łanie roli, usłyszałem te słowa, wyrzeczone przez ekonoma: "Spłoszyłem dwa takie ptaki, jakich pan szuka i siadły znowu na roli." Więc ja bryczką, on na koniu, poczynamy szukać wzdłuż i wszerz, lecz bezowocnie. Nareszcie po chwili zrywa się parka z łoskotem, podobnym do tego, który wytwarza zrywający się cietrzew i głośno wabiąc bez przerwy "cier, cier" znikły mi z oczów na firmamencie. Ptaków już nie widziałem, a wabienie słyszałem jeszcze. Podleciały szybko, więc płci nie można było rozeznać, a do tego ubarwienie ptaków tak podobne do roli, że ich na kilka kroków dopatrzeć nie można, gdy siedzą nieruchome. Natomiast zupełnie odrębne ruchy, lot i wabienie pustynnika muszą w bliskości i oddaleniu zwrócić na siebie uwagę każdego. Kazałem pilnie śledzić za tymi ptakami, lecz ich już nie widziano.

W czasopismach ornitologicznych i myśliwskich czytam zajmujące sprawozdania o tej szczególnej emigracji stepowego ptaka w takiej ilości, że dziś już można na krocie liczyć, przybyszów tych do Europy. Co mnie najwięcej zadziwia, to, że ten południowiec zaleciał do Szwecyi i Norwegii, posuwając się do zimnych stref. W kilku krajach niemieckich nakazały władze ochronę tych ptaków, a że widziano znaczną liczbę parek, maja mieszkańcy nadzieję rozmnożenia już europejskich pustynników. Zaiste zagadkowa ta emigracya, tak tłumna, zaostrza ciekawość; zdawałoby się po ilości przybyszów, że w Azyi mało już tych ptaków pozostało. Co wiec mogło tej wiosny wypędzić z ojczyzny pustynnika? Czy orkany, czy głód, czy jakie instynktowe przeczucie, czy wiatry, przysypujące piaskiem żer i pędzące ptaki w jednym kierunku, i to przez dwa morza, do lądu przywiązanych mieszkańców? Tajemnica to do tej chwili niezgłębiona.

Co one poczną pod zimę ? Czy na południe pociągną, czyli też, jak nasi wychodźcy do Ameryki, poddadzą się nędzy?

K. Wodzicki.