Opis dworu - czy olejowskiego?
Dodane przez Remek dnia Września 03 2009 15:46:47
Opis dworu - czy olejowskiego?

W jednej ze swoich książek hrabia Wodzicki opisuje dworek idealny.
Niektóre szczegóły przypominają Olejów. Czy więc autor umieścił tu opis swojego dworku? Tego niestety nie wiemy.

Chcieli to sprawdzić na miejscu nasi Podróżnicy w sierpniu 2009 roku. Niestety, na razie nic z tego nie wyszło. Park dworski za czasów sowieckich został doszczętnie wycięty. Nie zostało dosłownie nic, poza pustym placem. Nie ma więc czego porównać z tekstem hrabiego Kazimierza. Tak samo nie udało się znaleźć w Olejowie żadnej starszej osoby, pamiętającej dawny wygląd ruin dworu. Tu jednak są jakieś nadzieje, bo ze względu na krótki pobyt i wiele innych spraw z "koncertu życzeń" administracji strony nie udało się wszędzie rozpytać. Może przy następnych wyjazdach trafi się trochę więcej informacji.

Póki co zamieszczamy ten materiał na stronie z zastrzeżeniem, że nie wiemy, czy dotyczy on dworu olejowskiego za czasów hrabiego Kazimierza. Bardzo byśmy chcieli, żeby tak było. I są w tekście niektóre szczegóły, przypominające Olejów. Wszystko jednak rozstrzygnie czas - i, być może (tu jesteśmy dobrej myśli) - kolejne źródła.





[źródło: Kazimierz hr. Wodzicki: Zapiski ornitologiczne. VIII. Skowronek. Lwów. Nakładem Księgarni Gubrynowicza i Schmidta. 1882.] Zachowano oryginalną pisownię.


Rzućmy okiem na tę wieś i ten stary dwór gnieciony swym dachem, z pod którego ongi ruszali w obronie wiary, kościoła, prawdy i obowiązków względem ojczyzny.

Okolica to falista, kraj garbaty, ziemia się wygrzewa pod promieniami słońca, w dolinkach kiśnie woda, udziela żabom przytuliska, na widokręgu w głębi lasek, gdyby cząstka ram szerokiego krajobrazu, w głębi sioło dymiące dachami, ozdobione cerkwią z brzuchatemi ścianami i meczetowemi kopułami, świecącemi różnokolorowemi barwami od słońca pożyczonemi, - oko znużone szuka oparcia by wypocząć po długiém błąkaniu, lecz spocząć nie może. Nieprzejrzane łany zboża kołysane wiatrem, poruszają się gdyby bałwany spokojnego oceanu. Złocista pszenica słońcem złocona, srebrzyste żyto koloru morza, włosisty jęczmień pieści kłosy i splata zielone wstążki, owies łzami ozdobiony kitki swe potrząsa; daléj rozsiada się kartofla, ta matka szkrofułów, jak mędrcowie nauki twierdzą, za nią miododajna hreczka zaściela wonnym dywanem znaczne przestrzenie z muzyką brzęczących pszczół i trutni, muszek i innych wampirowych owadów; na krańcu tego obrazu wypoczywa szmat ziemi po wyżywieniu ludności, czekając na lemiesz w ręku rolnika. Nad miedzą wychyla się purpurowy kwiat maku, ulubiona ozdoba czarnobrewéj dziewoi, z żyta strzela w górę błękitny bławatek, stanowiący pokusę dla blondynek, chciwych tego koloru w jasnowłosych główkach. Koło niego, gdyby zły brat i szkodliwy, rośnie kąkol w trwodze o swe życie, przy złém sumieniu, a gdzie niegdzie osty się rozsiadają i wyciskają zboże. Kaleczące kolcami, - te pasożyty przyrody, istne obrazy życia pełnego cierni i boleści.

Kręta drożyna z głebokiemi kolejami i głębszemi jeszcze wybojami, ze wschodami utworzonemi jednostajnym chodem bydła prowadzi do zacisza sielskiego. Strzyżone graby poddały się kaprysowi człowieka, nie śmigają już w górę, lecz nakształt włosów w kołtunie splecionych, mierzwią swe gałązki rozczochrane, tworzą okiem nieprzejrzaną zieloną tkaninę, broniąca po obu stronach drogi, gdyby fortece. Na lewo stoją smutne sosny, tu zabłąkane, wyrwane z piasczystéj ojczyzny; przeniesione na wstrętny im czarnoziem, rosną leniwie w krzesłate gałęzie, ze spuszczonemi szpilkami: istne obrazy wygnańców i męczenników; z téj przyczyny szumem smutnym i monotonnym lamentują, oskarżając człowieka o poprawianie dzieł Bożych w przyrodzie. Na trawniku dwa świerki ze strzałami ku słońcu podniesionemi, daléj kwieciste krzewy, bzy i jaśminy, gdzieniegdzie girlanda floksów i kępiasta dalia, zdobywszy sobie obywatelstwo swą natrętną wytrwałością. Na spadku rozłożyste owocowe drzewa, nadgradzające niekiedy niewdzięczną pracę sadownika w polskim klimacie, otoczone wysokim plecionym płotem, przedstawiającym odwieczną walkę pokrzywy z chmielem dzikim. Szermiercy równą bronią uzbrojeni, pochłaniają liście i latorośle. Od dziecieństwa sobie wrogie a przeznaczone do wspólnego i nierozdzielnego życia, walczą bez przerwy z odmienném szczęściem, zapamiętale się cisną, splatają i gniotą, trzymając się wzajemnie w konwulsyjnych uściskach, - i ta walka trwa przez całe lato do mrozów, ubezwładniających zaciętych zapaśników, - lodowata śmierć zaprowadza pokój i zawieszenie broni do wiosny. Na dole ogrodu powykrzywiane wierzby sterczą z rozdartemi brzuchami, przedstawiającemi spruchniałe wnętrzności, - te polskie oliwne drzewa z łysemi gałązkami, pijącemi przez całe życie a niemogącemi ugasić pragnienia, istny obraz mary pijaków!

Przed domem murawa, na niéj pasą się dwie klacze z łabędziemi szyjami, z roztworzonemi ku wiatrowi nozdrzami, ze stalowemi nogami, strzyżą uszkami, potrząsają główkami, tupią kopytami, ogonami odganiają natrętne owady, pieszcząc wzrokiem swawolące źrebięta, ocierające się o matki i pchające się niecierpliwie pod brzuchy. Na grzbiecie u tych koni wygniecione białe plamy, na bokach pamiątki po popręgach, przy pyskach nieco wiszące wargi od ciężaru noszonego żelaza kierującego, oznaki to długotrwałéj zasłużonéj służby. Mimowolnie na widok tych klaczy myśl goni w oddaloną przeszłość, sięga daleko, stara się uchwycić obraz walki, zwycieztwa i powrotu. Dlaczego z wielu klaczy, te dwie pasą się pod oknami, pieszczone zdała okiem, zblizka białemi raczkami i dźwieczącemi głosami? Czy one w zapasach zwyciężyły, czy życie uratowały, czy się przyczyniły do wieńca laurów, otaczających skronie właściciela i w nagrodzie wcisnęły się do rodziny, - w końcu otrzymały rozkosze macierzeńskości, celem przechowania krwi, zalet wierności i posłuszeństwa dla potomności. Tajemnica to dla nas, z któréj zasłony nie zedrę. - Za trawnikiem o czworokole stoi końska młodzież; starsze ze spuszczonemi łbami po za poręcze, tupią nogami z niecierpliwości i biją leniwo ogonami po słabiznach; młodsze kąsają się i uganiają swawolnie bez myśli o przyszłości, o pracy i o wędzidle.

Stanęło słońce na środku sklepienia, roztacza swe promienia, a ziemia z wdzięcznością poseła mu tumany kurzu, gdyby z olbrzymiéj kadzielnicy cieniujący blask; ziemia pragnie chłodu, rozpalona i znękana pozostaje w chwilowéj gorączce. Zdała słychać dzwonki monotonnych tonów zbliżających się ku dworowi; naprzód kroczy krasy buhaj olbrzymich rozmiarów, postrach całego obejścia, z kędzierzawém czołem, z ostremi w łuk wygiętemi rogami, małém okiem a z wejrzeniem zbójcy, - typ to rzeczywisty zwierzecości, dumnie kołysze wspaniałe podgardle, nosi się zuchwale jak sułtan w seraju, spogląda z upodobaniem na dzwoniącą za nim faworytę i mierzy obojętném okiem inne niewolnice, dla których nie ma uczucia lecz zahukane chuci. Postępują za wybraną srokate, łaciaste, myszate i bure krowy, jak się rodzą w naszych gospodarstwach bez cechy typowéj, trwożne i bezwładne wobec siły i dzikości, ze spuszczonemi głowami i z nabrzmiałemi wymionami, plątając tylnemi nogami, żądające podoju. Byk zaryczał, krowy zawtórowały, wybiega parobek z drągiem, bo
z sułtanem nie ma żartów i nikt nie zna dzisiejszego jego usposobienia, pędzi go z krzykiem do klatki; sułtanka i niewolnice kroczą wolno ku swym miejscom, potykając się na progu, ciężarne w mleko, zmęczone skwarem słońca i chodem, stają każda do swego łańcucha, chciwie poglądają na zieloną karmę, bo te żarłoczki zawsze głodne.

Zaledwie bydło uporządkowaném zostało, słychać mruczenie i trzoda chlewna biegnie truchcikiem w nieporządnych szeregach, każda świnka pomrukuje właściwym tonem wyższym i niższym, podług wieku. Te zwierzątka skazane u nas na niechlujstwo, a lubujące się w czystości, pożyteczne dla wszystkich, konieczne dla biednych włościan.

W cieniu drzew chłopcy przejeżdżają wierzchowce, za końmi postępują charty z wywieszonemi językami, okiem bystrém spoglądają na pole, chciwe gonienia szaraka chyżonogiego.

Rzućmy okiem na ten dworek bielony bez piętra, z dwoma dymiącemi kominami, wzywającemi gościnnie podróżnych, z elastycznemi ścianami dla krewnych i znajomych. Przy wejściu cztery słupy, nad niemi dach, w środku ławki; mury zacienione latoroślami dzikiego wina, rośliny obrazującéj nam indyskrecyą i bezwstydność, gdyż się wciska do domu przez drzwi i okna, korzystając z każdéj szczeliny, podobnéj do Niemców z ich Drang nach Osten, z bezczelnością dla hodującego ją człowieka. - W przyrodzie jak w społeczeństwie są uosobistnione bezwstydności, wciskające się bez pozwolenia w blizkość nasza, jak znowu skromne i wstydliwe wymagające wezwania i troskliwości; na tém rozum, aby cisnące się natarczywie umieć trzymać w oddaleniu, a drugie przyciągać i wcielać do naszego towarzystwa. Równowaga jest podstawą przyrody i być powinna ludzkości, byle jéj nie naruszał człowiek głupotą i zarozumiałą chciwością

Sień okolona kołkami obwieszonemi burkami, smyczą i harapnikami, wieńcami zboża i wonnych kwiatów; przed drzwiami na rogóżce spoczywający wyżeł. Na lewo salonik, oddawna nazwany pokojem bawialnym czyli do zabawy, ze skromnemi a wygodnemi sprzętami - miejsce to zespolenia całéj rodziny; daléj sypialnie, pracownie, izba jadalna i umieszczenia dla służby. Wszędzie czystość, wyroby krajowe, nic z zagranicy sprowadzanego; wszędzie widoczna oszczędność, bo w téj myśli tyle ciepła, czułości dla rodziny, na niéj spoczywa przyszłość i jéj bezpieczeństwo, niezależność i posiadanie ojcowizny, ona się wypieszcza w sercach szlachetnych z uczuciem poświęcenia. Ojciec, ten sternik nawy życia, wysoki i barczysty pod siwym wąsem, z surowym wyrazem na twarzy, wzbudzającym uszanowanie, nakazującym posłuszeństwo, a ze słodkiém wejrzeniem i jeszcze słodszym uśmiechem wzywającym zaufanie. - Matka blondyna, świeża, poświęceniem, pokojem i cnotami zachowała młodość w latach odwrotu kobiety, pomimo skroni i czoła pooranych marszczkami, temi pomnikami ofiarności, niepokojów i bezsennych nocy przy wychowaniu dzieci. Ona to ziemska opatrzność, czuła i litościwa, bez myśli o sobie, żyjąca dla drugich i w drugich, gdyby spoczywające na domie błogosławieństwo Boże; koło niéj smukłe dorastające dziewczę, z kibicią gietką, nieznającą sztywności, - to odradzająca się matka w młodéj postaci. Jasne włosy, błękitu pełne oczy, z rzęsami w łuk zagiętemi, widocznie nieznającemi jeszcze łez, z przezroczystą płcią, z wejrzeniem pełném czułości i ciekawości, z anielskim uśmiechem, obiecującym urzeczywistnienie szczęścia małżeńskiego, z wyrazem myśli serca i umysłu. Za nią stoi dziecko dziewczynka z pełną, rumianą twarzyczką, z buzią na pół otwartą, z wytężonym wzrokiem, z kłębującemi na ramionach włosami, ciekawym wzrokiem bada rękę ojca, czy nie posiada łakoci. Mimowolnie szukasz na niéj skrzydełek, a rodzice niespokojną myślą otaczają tego pulchnego aniołka. Dwóch synów dorosłych z ukończonemi naukami, silni i pełni zdrowia, ten wynik pracy i ruchu, otaczają ojca zaufaniem i wdzięcznością; ich stosunek oparty na miłości młodszych do starszych, z tym stopniem uszanowania, które nie narusza szczeréj ufności, z wiarą w prawdę doświadczenia, z ochotą kroczenia za wolą ojca.

Głowa rodziny téj zacnéj, zajęta administracyą majątku, sprawami publicznemi; młodzież wyręcza ojca w pracy około gospodarstwa, używając rozkoszy wsi na dzielnych rumakach; te wspólne prace i zabiegi, zatrudnienia i roboty, zagrzane ciepłem rodzinném, wskazują jeden wytknięty cel, a ten jest w zachowaniu ojcowizny w rodzie swym.

Pożądana i oczekiwana przedobiadowa godzina, poczta bowiem przywiozła listy, czasopisma i dzienniki, synowie ojcu z czynności raporta składają, on z uśmiechem zadowolnienia. słucha sprawozdań; płeć żeńska z oka nie spuszcza książki pocztowéj, przypuszczając że mieści może zaprośiny lub téż zapowiedź oczekiwanych odwiedzin, - wreszcie te czułe słówka miłości czy przyjaźni, któremi się sycą przez całe życie. Po obiedzie rozmowa i znowu zajęcie w polu, na gumnie i w oborach u jednych, u drugich krosna, druty, hafty i książki, a nad niemi zachmurzona guwernantka z piętnem nudów na twarzy. Po wieczerzy wspólne czytanie pouczającéj treści, wspólna modlitwa i sen błogosławionych. (...)

K. Wodzicki.

Olejów 15 marca 1882.