Wawyrzyniec Dayczak - Lud polski na ziemiach czerwonoruskich cz.1
Dodane przez Remek dnia Marca 11 2018 16:51:05
W naszej kolekcji źródeł historycznych przedstawiamy Czytelnikom pracę inżyniera Wawrzyńca Dayczaka - chłopskiego syna z Reniowa, naszego wybitnego Rodaka, pochodzącego z rodu Dajczaków Halaburdów. Z przyczyn technicznych (ograniczenia oprogramowania naszej strony) materiał publikujemy w dwóch artykułach.





Autor - Wawrzyniec Dayczak - na zdjęciu z 1907 roku.




źródło: Lud polski na ziemiach czerwonoruskich. Napisał W. Dajczak. Wydawnictwo Tygodnika ”OJCZYZNA”. Lwów 1906. Z drukarni "Pospiesznej" (Ostruszki), Sykstuska 14. Zachowano oryginalną pisownię.

część 1


Śliczna jest ziemia, obejmująca dawne województwo podolskie, wołyńskie i województwo ruskie.

Pełna jest sadów kwitnących, woniejących pól i lasów ponurych, gdzie sędziwe dęby odwieczne szumią dzieje.

Tam, gdzie Bystrzyca swoje brzegi rwie, gdzie potężny Dniestr po dolinach się rozlewa; tam, gdzie Seret chytrze góry omija i po kotlinie płynąc, rok rocznie wylewa i dobytek ludziom kradnie - tam jest Ruś Czerwona, ów kraj dawnych bojów szumnych, bohaterów dawno śpiących pod kurhanem. Tam jest kraj upiorów płaczących po nocy i kraj baśni o zaklętych rycerzach, którzy pełni mocy wstaną kiedyś i podźwigną naród i powrócą nam Ojczyznę.

Tymczasem na pozór wesoło jest na Rusi Czerwonej.

Rankiem skowronek chwałę Bogu śpiewa jak dawniej; jak dawniej rozłożysta lipa stroi się kwieciem co lata i jak dawniej falują bujne kłosy pszeniczne.

Ruś Czerwona, jak długa i szeroka, zamieszkana jest przez licznie rozsiany lud polski, który tam osiadł od wieków. Nie będziemy zastanawiać się nad tem, czy kraj ten jest polskim, czy ruskim z historycznego stanowiska, albowiem na podstawie tych samych dowodów, jakich używają niektórzy Rusini w celu wykazania ruskiego dziedzictwa na tej ziemi, doszlibyśmy do wniosku, że Ruś Czerwona jest właśnie ziemią polską. Powiadają Rusini, że Ruś Czerwona była ongiś pod panowaniem kniaziów halickich i kijowskich, jest więc ziemia ruską. Przedewszystkiem wiedzieć mamy, że kniaziowie ci nigdy Rusinami nie byli. Byli to zdobywcy, którzy do Kijowa przywędrowali z mroźnej północy, gdzieś od Finów i Skandynawów i podbili Ruś Czerwoną, tak samo jak podbili kijowczyznę. Nestor, najstarszy kronikarz ruski, który żył w Kijowie około r. 1000, pisze sam, że "Grody Czerwieńskie," czyli Ruś czerwoną zdobył Włodzimierz Wielki na Lachach t. j. na Polakach.

A więc prastarymi dziedzicami na tej ziemi są Polacy. Później za czasów kniaziów halickich Ruś czerwona była pod władzą chana tatarskiego; kraj spustoszony ciągłymi najazdami hord tatarskich wyglądał jak step, albo puszcza głucha, a kniaziowie jeździli do Krymu w prochu się tarzać przed władcą swym chanem i roczny haracz u stóp jemu złożyć, haracz opłacony życiem tysięcy mieszkańców Rusi Czerwonej. A mieszkańcy ci, nie mogąc żyć bezpiecznie w stałych osadach, żyli życiem koczowniczem, cygańskiem i trudnili się nieraz rozbojem. Miast prawie nie było, ponieważ Tatarzy zabraniali je budować.

Dopiero król polski, Kazimierz Wielki położył kres takim stosunkom, przyłączywszy Ruś Czerwoną na wieczne czasy do korony polskiej. On pozakładał miasta, wyposażył je w szerokie przywileje handlowe, on jest twórcą tego dobrobytu, jaki za polskich czasów na Rusi Czerwonej panował.

Aż niemiecka Austrya, nazwawszy kraj ten Galicyą, wyssała z niego wszystek dobrobyt.

Pomimo nieszczęść i burz, jakie miotały narodem polskim, zostało w Galicyi wschodniej około półtora miliona chłopów Polaków. A było ich niegdyś o wiele więcej, tylko pod Austryą wszystko to gdzieś wyginęło, znikło, jak kamień znika w wodzie.

Ci Polacy, którzy jeszcze pozostali na Rusi Czerwonej, wielkie mają znaczenie w teraźniejszem i przyszłem życiu narodu. Wystawieni z jednej strony na ucisk, z innej zaś zagrożeni zalewem popieranych przez naszych wrogów żywiołów obcych - podwójny muszą posiadać hart, podwójną siłę.

Wrogowie naszego narodu zawzięli się, aby nas wyplenić i zmieść z tej ziemi, jak wiatr liście zmiata. I tutaj trzeba nam siły największej, tutaj trzeba wytężyć całą energię duchową, trzeba jeszcze ściślej ramię do ramienia złączyć, aby nietylko się ostać, ale rozwijać się i żyć.

Za czasów wolnej Rzeczypospolitej polskiej chłop tak samo, jak gdzieindziej nie miał wolności osobistej, ani nad sprawami kraju do rady nie zasiadał.

Traktowany przez pana jak "inwentarz żywy", czasem bardzo ciemiężony, nawet nie wiedział, że on, chłop jest zarówno synem tej ziemi jak i szlachcic, że jest taksamo obywatelem Rzeczypospolitej jak on.

Przylgnął jednak całą duszą do ziemi, którą uprawiał.

W niej widział prawdziwą Matkę-żywicielkę i ciała i ducha, z nią obcował przez cały swój żywot marny.

Widział ją i rankiem, gdy zaróżowiona rumieńcem uśmiechała się doń przyjaźnie, widział ją w skwarze słonecznym omdlałą, czuł bijące tętna jej życia i siły.

Dlatego ukochał ją całem swojem sercem chłopskiem i kiedy mu pozwolono, kładł kosę na sztorc i szedł bronić tej ziemi przed wrogiem.

Przyznać trzeba, że nietylko w Polsce cierpieli chłopi. Po innych krajach było nawet gorzej, ale nieszczęście chciało, że u nas właśnie odbił się ten stan tak fatalnie na politycznem życiu Narodu.

Ale w Polsce nasamprzód zaczęto potępiać taki stan niesprawiedliwy. Światlejsza i lepsza część szlachty zaczęła ostro domagać się zniesienia poddaństwa chłopów i zaprowadzenia sprawiedliwości.

I kiedy kraj przv końcu XVIII, wieku zagrożony był przez Rosyę, zebrali się obywatele polscy na sejm w Warszawie i uchwalili konstytucyę 3-go Maja w 1791 r.

We Francyi wówczas lała się krew ludu, w Niemczech i Anglii był chłop uciskany i gnębiony jak dawniej, a może jeszcze gorzej.

W Polsce tymczasem dano chłopom wolność osobistą i opiekę prawa, Narod nasz pierwszy podał rękę ciemiężonemu ludowi i podniósł chłopa do godności obywatela. Zrozumiał to lud polski i odwdzięczył się Rzeczypospolitej hojnie, bo gdy generał Kościuszko do werbunku wołał, szły chłopy chmurą.

Czy znacie wy Wojciecha Bartosza Głowackiego, który pod Racławicami armaty Moskalom wziął?

A czy znacie szewca Kilińskiego, który Moskwę z Warszawy wygnał ?

Hej dawne to czasy.

Starzy ojcowie nasi gdzieś po cichych cmentarzach śpiąc, śnią sobie spokojnie o Naczelniku w sukmanie z kierezyją, o naczelnikowskich sztandarach z Najśw. Panienką i Orłem srebrzystym. Śpią sobie kosynierzy dumni i weseli, bo myślą, że krwią swoją kupili synom wolność i szczęście

Tymczasem Polskę przygniotła niewola, a Kościuszce Naród usypał mogiłę.

Rzeczpospolita polska szczodrą dłonią rzucała ludowi fakty, które stać się mogły tradycyą podnoszącą ducha i serce w latach niewoli. Bo czyż lud w jakimkolwiek kraju oswobodził kiedy ojczyznę? - Nie, o tem nie słyszano nigdzie. Tylko jeden lud polski był oswobodzicielem narodu i to aż dwa razy. Kiedy w połowie siedemnastego wieku najechał Polskę Szwed z północy i już cały kraj opanował, kiedy król nasz, Jan II. Kazimierz uchodzić musiał z własnego kraju, natenczas chłopi uratowali króla przed pogonią szwedzką i dali początek do świętej walki narodu przeciw najezdcy. Król Jan Kazimierz chciał w zamian zato dać ludowi sprawiedliwość i równe prawo i w tym celu złożył uroczyste śluby Matce Boskiej w katedrze lwowskiej. Ślubów jednak z powodu nowych burz w kraju wykonać nie zdołał i złożył koronę.

Drugi raz pod naczelnikiem Kościuszką chłopi wybawili Polskę od hańby. Dziwna naprawdę rzecz, że, kiedy tylko lud polski za broń chwytał, zawsze towarzyszyło Polsce szczęście i sława w boju. Jest to wskazówka na przyszłość.

Rynek krakowski, Racławice i Warszawa - te trzy miejsca najgłębiej wniknęły w pamięć ludu, to też nie dziw, że panowanie Stanisława Augusta, które bezpośrednio wiąże się z powstaniem Kościuszki, lud polski najlepiej pamięta.

Na Rusi Czerwonej obok pieśni o Janie III. Sobieskim najwięcej baśni i powiastek opowiada sobie lud o królu Poniatowskim, Wspomnę tylko o jednej:

W Podkamieniu koło Brodów na Wołyniu jest klasztor z cudownym obrazem Matki Boskiej, gdzie kilka razy do roku mrowie ludu się zbiera.

Kiedy król Stanisław August wstąpił na tron, był w klasztorze jeden zakonnik, siwiuteńki jak gołąb, który zawsze siadał sobie u bramy kościoła i patrzył na ludzi wchodzących.

A taką miał łaskę u Boga, że po twarzy człowieka poznał jego grzechy. Wołał więc na każdego grzesznika który wchodził do świątyni, aby poszedł do spowiedzi i sumienie swoje oczyścił.

Otóż ten ksiądz miał solenną wotywę z okazyi koronacyi Stanisława Augusta, ale gdy po mszy zaintonował hymn dziękczynny "Te Deum laudamus," wielka paląca się świeca na ołtarzu z łoskotem upadła i rozbiła się na trzy kawałki. Tylko dym ze zgaszonego knota unosił się przez chwilę. Wówczas ten siwiuteńki ksiądz w natchnieniu proroczem przepowiedział, że za panowania tego króla rozpadnie się Polska na trzy części.


Pod Austryakiem.


Rządy zaborcze po świeżo dokonanej zbrodni we własnym interesie starały się wszelkiemi siłami zdusić ruch narodowy wśród ludu; obawiały się bowiem, aby ten żywcem do grobu złożony naród nie podniósł się i nie zażądał wydartej wolności. Taksamo robiła Austrya, to samo miała na myśli osiedlając gwałtem całą Galicyę Szwabami, sprowadzonymi aż z Bawaryi.

Przebiegły rząd wiedeński z ministrem Metternichem na czele, który iście szwabskim odznaczał się sprytem, wykopał między chłopem a resztą narodu dół, który dziś zasypać trudno. Do ciężarów poddańczych i pańszczyźnianych dodał jeszcze inne: mianowicie podatek i rekruta z tym jeszcze małym dodatkiem, że rekruta brać i podatek ściągać nie miał nikt inny, tylko dziedzic, ten jedyny przedstawiciel idei odzyskania niepodległości, który miał wówczas właśnie zadzierzgnąć węzeł równości i braterstwa z bratem chłopem.

Z drugiej strony ów rząd wiedeński obłudnie stawał nibyto po stronie ciemiężonych chłopów, mówiąc im przez swoich urzędników po cyrkułach, że w tej Polsce, która pany chcą robić, chłop traktowany będzie jak pies.

Jużto Niemcy troskliwie pielęgnowali mogiłę, pod którą pochowali wolność naszego narodu, podgartywali pilnie ziemię i podlewali, aby jaknajprędzej zarosła chwastem. Już Józef II. przypomniał sobie Rusinów i wpadł na pomysł, że ich znakomicie użyć można do zduszenia gardła Polsce. I kiedy na Rusi Czerwonej kasował klasztory polskie, olbrzymią ich ilość przeznaczył Rusinom na cerkwie. Tym sposobem chciał po raz pierwszy rzucić kość niezgody pomiędzy Rusinów i Polaków, chciał stworzyć podstawę, punkt zaczepny.

Rząd poszedł dalej torem wytkniętym przez "wielkiego" poprzednika i kiedy polski Lwów "zbuntował się" w roku 1848, uformował we Lwowie ruska "gwardyę narodową", (po rozwiązaniu polskiej) która miała pilnować porządku w mieście i donosić rządowi, czy się nie buntują Polacy. Założone w tymsamym roku "Bractwo Świętojurskie" było już takim kwiatuszkiem, wyrosłym na czarno-żółtej glebie Metternichów. Kwiatuszek ten już i owoce wydawał, bo po raz pierwszy wówczas posypały się ze strony świętojurców wyzwiska i obelgi, rzucane narodowi polskiemu.

A chłop? chłop nie mógł przedrzeć ciemnej zasłony, która otaczała go zewsząd. Uprawiał tylko rolę i śpiewał swoje piosnki smutne.

I dziwna rzecz: kiedy demokratyczna szlachta polska, która po upadku powstania zgromadziła się w Paryżu, nawoływała szlachtę z Galicyi do bratania się z ludem, do szerzenia wśród tego ludu idei wolnej Rzeczypospolitej, szlachta owa, szczególnie na Rusi Czerwonej jeszcze grubszym odgraniczała się od niego murem, niż ją rząd odgraniczył.

Są w Galicyi wschodniej wsie rusko-polskie, a nawet czysto ruskie, o których przeszłość niedawna głosi, że były polskiemi (Markopol, Blich, Wertełka - Podole, Folwarki Wielkie koło Brodów - Wołyń) A przecież w tych wsiach stoją cerkwie, wyposażone w ruskie probostwa od kilkudziesięciu, a nawet kilkuset lat.

Cerkwie i probostwa fundowane są przez dawnych panów szlachtę, którzy do niedawna mieli ogromny wpływ na sprawy cerkiewne. Dlaczego oni dla tego ludu polskiego, który w jednej wiosce z nimi siedział, nie budowali kościołów?

Z polskich dotacyj powstał fundusz religijny, zasilający dzisiaj ruskie duchowieństwo. Polacy sprawili, że dziś o wiele lepiej zaspokojone są potrzeby religijne katolików greckich, niż katolików łacińskich.

W powiecie sądowym skałackim jest na 100 katolików 43 łacińskich, lecz na 100 księży tylko 22 polskich, w powiecie Kozowa (*) 33 procent łacinników, lecz 16 procent księży polskich, w powiecie Załoźce 31 procent łacinników, lecz 12 procent księży polskich, w powiecie Przemyślany 30 procent łacinników, lecz 10 procent księży polskich, w powiecie Busk 30 procent łacinników, lecz 18 procent księży polskich i t. d.

Spotykamy wsie z liczną ludnością polską, oddalone od kościoła o 20, 18, 16, 15 km. (powiat sadowy zaleszczycki, buski, brodzki, zbaraski, załoziecki i in.) natomiast cerkiew stoi w każdej wiosce. Ludność polska, mając kościół o milę, lub dwie oddalony, przechodziła prędzej, czy później na obrządek grecki i ruszczyła się powoli. Na zjawiska te, w najwyższym stopniu groźne dla narodu polskiego obojętnie patrzył i ksiądz i szlachcic polski

Dopiero około r. 1885 zaczęło duchowieństwo łacińskie myśleć cokolwiek nad tem i zakładać kościółki po wsiach Galicyi wschodniej. Wielką zasługę położył tutaj ks. Biskup Puzyna, ówczesny biskup-sufragan we Lwowie, który później za to dzięki ruskiej polityce Badeniego wyparty został ze Lwowa. Zaczętą przez ks. Puzynę robotę prowadzi dalej ks. Arcybiskup Bilczewski.

Niestety, jeszcze tej pracy za mało.

Ruskie zaś duchowieństwo nie zasypiało sprawy. Prawie każdy ruski ksiądz bierze bardzo czynny udział w polityce i należy do jednego z ruskich stronnictw politycznych. Przeważnie należą ruscy księża do stronnictwa ukraińskiego.

Na 100 politykujących księży ruskich przypada w husiatyńskim powiecie 100 Ukraińców, w wiśniowczyckim 94, w kamioneckim 85, w przemyślańskim i skałackim 83, w mikulinieckim 75, w kozowieckim 69, w podhajeckim 64, w buskim i brodzkim 63, w zaleszczyckim 60, w chodorowskim 59, w załozieckim 65.

Tak więc stało się, że polski chłop bezpośrednio podlega wpływowi księży, należących do stronnictwa ukraińskiego, Które jawną i bezwzględną wydało wojnę narodowi polskiemu. Dlaczego to tak jest? Czy może fakt ten zawdzięcza swoje istnienie długoletniej pracy Rusinów ?

Gdzie tam! - to Polacy pracowali nad tem.

Robili politykę, dawali "braciom Rusinom," cerkwie, szkoły, fundowali probostwa, robili wszelką wygodę, a ty polski chłopie gnij w ciemnocie, tobie nic! - tobie albo zginąć marnie, albo się zruszczyć.

Dlaczego jeszcze do dzisiaj utrzymał się zwyczaj, że szlachcic do chłopa nie będzie mówił inaczej, jak tylko po rusku, chociażby święcie był przekonany o tem, że ten chłop jest Polakiem?

Nie jest to zjawiskiem niewytłumaczonem, gdyż u szlachty istniała dążność, aby się odróżnić od tłumu uawet językiem. Było to nawet zupełnie naturalnem w pojęciu ludzi owych czasów.

Lud polski na Rusi Czerwonej pamięta o tem i dlatego dzisiaj mowę polską nazywa "mową pańską".

Wśród takich warunków musiało nastąpić to, co nastąpiło. Bez żadnych celów, bez inicyatywy Polacy budowali społeczeństwo ruskie. Chłop ówczesny, ciemny analfabeta, który zwłaszcza po zniesieniu poddaństwa potrzebował porady i wskazówek na każdym kroku, musiał mieć światlejszego człowieka, do którego miałby zaufanie. Takim człowiekiem był we wsi ruski ksiądz, ponieważ polskiego nie było. Polski ksiądz siedział tylko po miastach, albo w tych wsiach, gdzie właściciele olbrzymich kluczów majątkowych mieli swoje pałace. Zresztą ruski ksiądz nie był złym człowiekiem.

Przedewszystkiem wyjaśnił ludziom dobrze, co to jest zniesienie poddaństwa i uwłaszczenie włościan, albowiem komisarz rządowy zazwyczaj Czech lub Niemiec nie potrafił tej sztuki dokazać nie znając języka. Mawiał on zazwyczaj do chłopów, że "najjaśniejszy Cesarz dal wam taka wielka laska; zato wy macie chodzić, i pilnować, czy polska attentata nie robi rebellion, a jak robi to go macie zlapać i do krajsamtu odstawić."

Panowało wieczne nieporozumienie, ponieważ chłopi pod słowem "laska" rozumieli ciągle ogromny kij okuty, z którym w ręku niegdyś warty nocne odprawiali, który jednak rzucili później "wyprawowawszy" sobie wprzódy pozwolenie nato w cyrkule. Oświadczali więc stanowczo, że z "tą laską" więcej chodzić nie potrzebują.

Co się zaś tyczy wyrazu "polska attentata" to rozumieli pod tem swoich ojców i dziwili się niepomiernie, zaco oni tych ojców mają wiązać i władzom odstawiać. "Ja swego tata do cyrkułu? A to za co?"

Koniec obwieszczenia urzędowego pisma był taki, że komisarz rozkładał bezradnie ręce i konkludował, iż "Wiener Bursche ist verrückt geworden" że wydał patent uwłaszczający włościan galicyjskich.

Nie dziw więc, że wśród takich okoliczności chłop lgnął do księdza, aby mu nowe pismo cesarskie wytłumaczył. A ksiądz tłumaczył chętnie i mówił, że cesarz nadał chłopom prawo, które nazywa się "swoboda", że odtąd chłop pańszczyzny nie będzie robił i że grunt który uprawia, należy do niego i jego dzieci. Jak wielką radością napełniła ta wieść chłopów czerwonoruskich świadczą o tem rozliczne krzyże, wystawione na tę pamiątkę prawie w każdej wiosce. Nie mniejsza też była wdzięczność dla twórcy tego prawa, t. j. dla cesarza i rządu.

Bo ludzie ci nie wiedzieli o tem, że prawo takie wyszło nie od cesarza, ale na żądanie lepszej części szlachty polskiej z Galicyi; że prawo to uchwalił sejm postulacyjny we Lwowie. Ale rząd starał się o to, aby wyłączną zasługę chłopi jemu przypisali.

Na pamiątkę zniesienia pańszczyzny lud w Galicyi wschodniej rok rocznie obchodzi święto "swobody" i łączy je ze świętem religijnem.

Na dni krzyżowe na wiosnę, kiedy trawa bujnie zazielenieje i gdy po młodem zbożu wiatr przechodzi, falując jak po wodzie, wówczas stroją się ludzie i z księdzem, chorągwiami i krzyżem idą procesyą pod figurę "swobody".

Tam odprawiwszy modły, udają się dopiero na grunta, aby na kopcach granicznych pozatykać krzyżyki.

Jest to czas prawdziwej uciechy dla chłopaków, zaczynających chodzić do szkoły i pasać owce albo świnie. Ci bowiem wydzierają sobie wzajem dzwonki cerkiewne, aby choć troszkę podzwonić przy procesyi.

"Swoboda" żyje i w pieśni ludu na Rusi Czerwonej.

Co roku na Wielkanoc dziewczęta przy innych piosenkach, musza śpiewać z okazyi "Swobody''.

Chłopy chodiat, lulky kurat
Pany chodiat, taj sia żurat
i t. d.

A przecież gdyby obszary dworskie w Galicyi choć odrobinę okazały dobrej woli, choć trochę zbliżyły się do chłopów, byłaby sprawa zupełnie inny obrót wzięła.

Chłopi potrafią kochać i pamiętać tego człowieka, który pójdzie między nich i bratnią poda im dłoń. Chodził pomiędzy ludem Teofil Wiśniowski; w imię wielkiej idei chciał połączyć chłopów z resztą polskiego społeczeństwa, a przedewszystkiem wyjaśnić tym chłopom, jak wysoko ich ceni demokratyczna szlachta polska.

Zawisł za to na szubienicy na "hyclowej górze" we Lwowie. Rząd austryacki był mu katem. Ale lud polski w tych okolicach, gdzie pracował Wiśniowski, pamięta o tym bohaterze chłopskim. W Manajowie, pod Złoczowem, gdzie żandarmi złapali Wiśniowskiego, matki dzieciom opowiadają, że tego księdza ruskiego, który Wiśniowskiego wydał władzy, spotkało przekleństwo Boże, gdyż dzieci jego po żebrach chodzą.


Tradycye dawniejsze i szkoła.


Galicya wschodnia była w historyi miejscem rozlicznych zamieszek i burz politycznych.

Jeszcze za czasów Rzeczypospolitej prowadziły tamtędy szlaki tatarskie, tamtędy przeszedł Chmielnicki i zostawił po sobie krwawe ślady w Zbarażu, Zborowie i Lwowie.

Od roku 1806 do 1815, trwały tu ciągłe niepokoje i ciągle zmieniano granicę polityczną między Austryą, a Rosyą i Wielkiem księstwem Warszawskiem. Wszystko to pozostawiło u ludu swoje ślady; szczególnie kozaków pamięta lud tutejszy tak polski jak i ruski.

Kozacy bowiem przyszli tutaj i wśród ludu niecili zarzewie wojny domowej w imię haseł społecznych, w imię tego, aby wybić się z pod gniotącego jarzma pańszczyzny. Dlatego słowo "kozak" jest bardzo lubiane przez Polaków i Rusinów na wschodzie i oznacza zawsze człowieka młodego; który nieda sobie bylekomu bruździć Nawet tych młodych ludzi, którzy w imię oświaty idą dziś między lud, a zyskali sobie u niego zaufanie i popularność - nawet tych ludzi nazywa lud gdzieniegdzie "kozakami". W okolicy bojów zbarazkich i zborowskich prawie każda rodzina chłopska, tak polska jak i ruska ma swoje podania familijne, opierające się o Chmielniczczyznę.

A przecież ludziom tym nikt nie chciał wytłumaczyć, że Chmielnicki tysiąc chłopów polskich i ruskich zaprzedał w tatarskie łyka, Lud w Galicyi wschodniej niemiał gdzie przeczytać, że Chmielnickiemu nie chodziło wcale o chłopów, że ten krwawy ataman był zdrajcą podłym narodu polskiego i ruskiego, że był zdrajcą samych nawet kozaków, bo zaprzedał Ukrainę Moskalom w niewolę, którzy wolnym kozakom kazali pańszczyznę robić, a sicz t. j. wojsko kozackie rozpędzili.

Wśród takich pojęć, działających silnie na lud wschodnio-galicyjski rozwijał się chłop, dawny Polak, wówczas już prawie-Rusin Rodziny polskie z księżmi luskimi żyły bardzo poufale i ruszczyły się powoli.

Historyk polski Heidenstein pisze, iż dawniej nietylko w Galicyi, lecz także na Podolu i Wołyniu rosyjskim żywioł polski u ludu przeważał nad żywiołem ruskim. Świadczą o tem liczne wsie czysto polskie, polskie nazwiska u dzisiejszych Rusinów, język w niektórych okolicach prawie że polski, tylko z ruskiemi końcówkami; świadczą obrzędy weselne, gdzie rozmawia się, przepija i śpiewa po rusku, ale drużbowie i starostowie wymawiają ceremonialne słowa po polsku. Na polskie pochodzenie tego ludu wskazują wreszcie tradycye. A tradycye - to wielka rzecz. One odtwarzają przeszłość bardziej świetlaną i szczęśliwą, niż czasy obecne, one tworzą węzeł, łączący nas wszystkich i zruszczałe dzisiejsze pokolenie z prochami polskich ojców i pradziadów, śpiących pod mogiłką. Tradycye są wreszcie główną siłą, stawiącą czoło naporowi żywiołów obcych i główną pobudką do pracy narodowej, do której lud polski coraz jawniej występuje.

Spotkamy rodziny, które przed pięćdziesięciu jeszcze laty mówiły po polsku; - dziś są Rusinami. Ludność polska topniała z nadzwyczajną szybkością i przepisywała się na ruskie, co ruscy, księża chętnie uskuteczniali, ponieważ ze wzrostem parafian rosły ich dochody. Pojęcie Polaków jako narodowości zanikło zupełnie; pod słowem "Mazur" rozumiano człowieka rzym. kat. obrządku, mówiącego po rusku. Ale i sama różnica obrządku zanikała powoli. Wiadomo, że w każdej miejscowości jedno święto ze szczególną czcią obchodzono. Jest to święto patrona miejscowego kościoła, tak zwany "odpust"' albo "praźnik"; Otóż po wsiach, gdzie kościołów nie było, ze szczególnem nabożeństwem obchodzono i obchodzi się do dzisiaj święta ruskie; nie "odpusty" ale "prażniki"; każdy chłop czy to Rusin, czy Polak idzie na ten dzień do cerkwi, aby pomodlić się za pomyślność wsi. Po nabożeństwie zbierają się po chatach całe "rody" i zasiadają do tradycyjnej uczty. Nawet potrawy na takich ucztach są tradycyą przepisane.

Po niektórych wsiach istnieje jeszcze taki zwyczaj, że "z kolędą" co roku idzie polskie "bractwo" nie na Boże narodzenie polskie, ale w święta ruskie.

Do polskich chat "po kolędzie" zajeżdża z kropidłem ksiądz polski i ruski.

Ruskie święta szanują Polacy i wstrzymują się od roboty w te dnie. U bab Polek wytworzyło się takie przekonanie, iż w jedno ruskie święto nie wolno robić tej, w drugie owej roboty.

Na przykład na "Preczystej" nie wolno prać bielizny.

Tak więc różnica obrządków zanikała i zanika coraz bardziej.

Wobec tego naprawdę dziwić się należy, że zostało tylu chłopów Polaków i co więcej, nawet całe wsie istnieją po zapadłych kątach, które posługują się polskim językiem. A jednak w tych wsiach mamy cerkwie i ruskie probostwa, fundowane oddawna i kościoły polskie, budowane później za chłopskie pieniądze. (Trościaniec Wielki, Milno, Wierzbowce koło Zarwanicy, Gontowa na Podolu.)

Tymczasem nad tym krajem analfabetów, tak łatwo podatnym do rabunkowej polityki rządu, przesunęła się ława "cywilizujących" szwabów, którzy znakomicie spełnili swoje zadanie nad narodem polskim po miastach. Odarli nasze społeczeństwo ze wszystkich cech, które tworzyły kulturę polska, wydarli mu nawet duszę, bo do życia rodzinnego Polaka wprowadzili obyczaj i sposób myślenia niemiecki, to jest bezmyślność. Społeczeństwo poczęło garnąć się do urzędów, do stwarzania sobie spokojnej, skromnej i zależnej ale pewnej i nieodpowiedzialnej egzystencyi. Zaraza owa, idąc z miast, wdarła się do najodleglejszych miejscowości i zatruła całe społeczeństwo. Jako całość przedstawiamy dziś typowy obraz bierności, obraz urzędnika austryackiego.

Po owej ławie urzędników szwabskich przyszła konstytucja, sejm we Lwowie i pismo cesarskie, zakładające radę szkolną krajową. Zaczął sejm radzić nad zakładaniem szkół ludowych, ale o zgrozo! Już wtedy panowie posłowie bali się aby nie namnożyło się zanadto dużo "uczonych" w Galicyi. Dlatego należy zakładać takie szkoły ludowe, w których by chłopi nie mogli nauczyć się więcej ponadto, co im w życiu codziennem potrzebne.

Ze strony konserwatystów krakowskich szły nawet wnioski, aby zakładać po wsiach szkoły wyznaniowe.

O tem, aby utworzyć szkołę narodową, ani mowy być nie mogło. Nie życzył sobie tego rząd wiedeński; zresztą "gdzie tam chłopu do spraw narodowych!"

Zakładano we wschodniej Galicyi na chybił trafił szkoły z językiem wykładowym polskim, lub ruskim.

Zaprowadzenie języka wykładowego zależało w zupełności od "miarodajnych"' czynników miejscowych, nie zaś od procentowego stosunku Polaków do Rusinów w danej miejscowości. Stosunki takie nie zmieniły się ani na jotę, owszem dzisiaj pogorszyły się na niekorzyść Polaków, do czego przyczynił się znacznie dzisiejszy marszałek kraju, p. hr. Badeni.

Wskutek tych wszystkich okoliczności mamy dzisiaj taki stan szkół ludowych w Galicyi wschodniej:

W zbarazkim powiecie Polacy stanowią 41 pr. ludności, lecz szkoły polskie tylko 35 pr. wszystkich szkół, w kamioneckim Polacy 35 pr., lecz szkoły polskie tylko 30 pr., w kozowieckim Polacy 33 pr., lecz szkoły polskie 21 pr., w buskim i przemyślańskim Polacy 30 pr., lecz szkoły polskie 18 pr., w podhajeckim Polacy 29 pr., lecz szkoły polskie 24 pr., w brodzkim Polacy 21 pr., lecz szkoły polskie 14 pr., w chodorowskim Polacy 19 pr., lecz szkoły polskie 13 pr. Możnaby wykazać, że w każdym powiecie sądowym pokrzywdzono polskich chłopów.

Ciekawe stosunki mamy w niektórych powiatach, jak n. p. w powiecie sądowym buskim, który doskonale wyposażony jest w szkoły, ma bowiem 29 szkół na 31 gmin, tak, że zaledwie dwie gminy nie posiadają szkoły. Czy to może ruskie gminy?

Albo może po sprawiedliwości jedna ruska, druga polska?

Jest to Lanerówka i Huta Połoniecka, gminy polskie, własność hr. Badenich.

To samo zauważyć można w powiecie zbarazkim, gdzie ogromna ilość gmin nie posiada szkół wcale. Gminami temi są zawsze gminy polskie. W gminach z silną większością Polaków są szkoły ruskie (Stryjówka, Kujdańce i t. p.) Tosamo zjawisko występuje w powiatach Kozowa, Przemyślany, Kamionka i t. d

Wobec tego zapytać należy polskiej Rady Szkolnej Krajowej we Lwowie, gdzie ona miała oczy? Czy posiadała przynajmniej sumienie i poczucie sprawiedliwości, jeżeli już wyzbyła się wszelkich "mrzonek" narodowych polskich?

Ilość Polaków, mieszkających w zwartych osadach, a pozbawionych mimoto szkoły polskiej jest wprost przerażająca!

Bez polskich szkół żyje Polaków w powiatach :
Podhajeckim 7929
zbarazkim 6227
kamioneckim 5565
husiatyńskim 4846
skałackim 3753
brodzkim 3464
przemyślańskim 3202
mikulinieckim 3106
kozowieckim 2686
wiśniowczyckim 2277
chodorowskim 1895
buskim 1470
załozieckim 846
zaleszczyckim 627
Razem 47.888

Tak więc tylko w tych powiatach sądowych żyje 48 tysięcy chłopów polskich, dla których szkoła polska jest tylko nieziszczalnem marzeniem.

Z nich 33.000 ruszczy się do reszty w szkołach ruskich i przejmuje nienawiścią do wszystkiego, co polskie, reszta t. j. 15.000 skazana jest na wieczną ciemnotę i analfabetyzm. A przecież chłopi polscy płacą na szkoły miliony. Gdyby tak zestawić wszystkie powiaty o ludności mieszanej, dopieroby zobaczyły nasze polskie władze szkolne, jak wielką cyfrę dzieci polskich skazują na wynarodowienie.

Tam, gdzie jest wieś ruska, istnieje szkoła z językiem wykładowym ruskim dość dobrze wyposażona. Nauczyciel - Polak, lub Rusin.

Gdzie jest wieś rusko-polska z większością Rusinów, mamy szkołę ruską, nauczyciela Polaka lub Rusina.

We wsi rusko-polskiej z większością Polaków jest szkoła z językiem wykładowym ruskim, z nauczycielem Rusinem, prowadzącym często politykę i agitacyę ukraińską.

Temu nauczycielowi nie można tego brać za złe, owszem, należy się mu uznanie - jest bowiem Rusinem.

Tam wkońcu, gdzie jest wieś polska, nie mamy szkoły. Są i ruskie wioski nie posiadające szkoły ludowej, ale tych jest daleko mniejsza ilość.

Dzięki nadzwyczajnym jakimś kataklizmom zdarzy się wypadek, że we wsi polsko-ruskiej z większością polska istnieje szkoła z językiem wykładowym polskim.

Ale posłuchajcie, jak ta polska nauka w tej polskiej szkole wygląda. Ja sam, chłop z owej wsi w takiej polskiej szkole czerpałem światło nauki.

Kiedy miałem lat 6, pasałem latem krowy, a w zimie chodziłem do szkoły.

Tam wisiał ogromnie długi i wypaczony obraz z podpisem "Франц Іосиф I." (to znaczy: Franc Jozef I.) Powiedział nam stary nauczyciel, iż na tym potrecie jest nasz cesarz i "batjko", któremu winniśmy wszystko, co mamy, i którego niezmiernie czcić należy. Dla zadokumentowania swoich wywodów wygłosił z rozrzewnieniem wiersz "Боже буди покровитель Цісарю, его краям" (Boże ochroń cesarza i jego kraje) i kazał się tego uczyć.

Odtąd codziennie rano śpiewaliśmy wszyscy "Боже буди покровитель", a w południe, gdy nauka się skończyła "Многая лїта" (Mnohaja lita.)

Przypominam sobie do dzisiaj, jak w tej polskiej szkole zabijano mi głowę różnemi częściami mowy jak n. p. "Іменук" "союз" i t. p. Kiedy po sześciu latach mozolnej nauki wyszedłem z tej polskiej szkoły, nie umiałem rozmówić się po polsku mimoto, że wedle zdania nauczyciela byłem najlepszym uczniem.


*) Mowa tylko o powiatach sądowych. (przypis Autora)




Część drugą publikujemy w innym artykule, tu jest link