Psy na Podolu
Dodane przez Remek dnia Listopada 09 2014 15:14:57
Autor źródła jest zdecydowanym wrogiem wiejskich psów, dodatkowo rozżalonym na nowe prawo łowieckie z 1898 roku, które zabraniało niepotrzebnego zabijania tych zwierzaków. Więc jego relacja jest jednostronna i w oczywisty sposób tendencyjna. Z drugiej strony zawiera ciekawe informacje o wiejskich psach na Podolu galicyjskim w końcu XIX wieku. Zapewne podobnie było w okolicach Olejowa czy Załoziec. Dlatego zdecydowaliśmy się włączyć ten tekst do tzw. materiałów ogólnych na stronie "Olejów na Podolu".




[źródło: Łowiec. Rok XXIII. Nr 11. Lwów, 1 czerwca 1900. Zachowano oryginalną pisownię.]


O psach włóczęgach, jako głównej przyczynie niskiego stanu zwierzyny na Podolu i o niezawodnym środku na zaradzenie złemu.


Zwyczaj trzymania wielkiej ilości psów przez chłopów na Podolu, bez potrzeby widocznej sięgać musi bardzo odległych czasów. I zdaje się musiał przyjść ze wschodu wraz z jeńcami i osadnikami tatarskimi.

Dziś kiedy bezpieczeństwo publiczne wzmogło się, a gospodarze po wsiach nie są narażeni na rabunki i kradzieże, jak to były dawniej, pies jako stróż domowy stracił na wartości. Jest rzeczą prawie zbyteczną i tylko wyjątkowo może oddać w tym kierunku przysługę mieszkańcowi wsi. Bo choć i dziś kradzieże nie są wyjątkami, to jednak pies temu nie zapobiegnie, gdyż najczęściej kradzieże popełniają mieszkańcy tej samej wioski, dobrze z psami zaznajomieni. Pomimo, że pies, jako stróż domowy, w gęsto zabudowanych wsiach dzisiejszych, strzeżonych przez warty nocne i patrole żandarmów stracił racyę bytu, zamiłowanie do trzymania psów przez włościan, dzięki wkorzenionej tradycyi nie ustało; ustał tylko zwyczaj karmienia psa jako zwierzęcia bezpożytecznego. Gdy tylko podrośnie cokolwiek szczenię i przestanie być zabawą dzieci gospodarza, nie troszczy się więcej nikt o to, czy pies głodny. Staranie o zaspokojenie głodu pozostawia się psiemu rozumowi. Pies wiejski prędko przyzwyczaja się do tej na pozór niemiłej sytuacyi, bo chociaż czasem głodem przymiera, to jednak w zamian ma wolność i jest zupełnie niezależnym, niczego od niego się nie wymaga, być też może, że z pogardą patrzy nieraz na dworskie brytany dobrze żywione i pielęgnowane, ale z łańcuchem na szyi. Raz jednak w roku i o wiejskim kundlu gospodarz na Podolu nie zapomina i przez powróz zaraz ukróca jego wolność, trzymając go dzień i noc na uwięzi. Czas, w którym wszystkie psy na wsi bywają przywiązywane, jest znakiem, że kukurudza zaczyna dojrzewać. Psy na Podolu, pozostawione przez swoich panów samopomocy, doszły przez instynkt zachowawczy do przeświadczenia, że młoda kukurudza, chociaż w stanie surowym, daje wyborną i smaczną karmę; w czasie więc, gdy takowa dojrzewa z całym zapałem obłamują zębami kaczany, a dostawszy się do soczystej szalki, zjadają ziarna z apetytem, jaki mieć może tylko wiecznie głodny pies wiejski.

Dbały chlebodawca bojąc się, by jego stróż i obrońca nie dostał niestrawności z przejedzenia, zapobiega temu, biorąc go na łańcuch i trzyma tak długo, dopokąd kukurudza nie dojrzeje zupełnie.

W tym to czasie piekielne wycia i skomlenie słychać we wsiach podolskich. Biedne psiska pozbawione naraz wolności i pożywienia, przypięte bez ochrony na spiece lamentują bez ustanku.

Chociaż mieszkam w oddaleniu od wsi i nie jestem członkiem Towarzystwa ochrony zwierząt, to jednak nie raz noc mija mi bezsennie w czasie tej ogólnej psiej niewoli. Żałosne skomlenie i przeraźliwe wycia mogą bowiem i najobojętniejszego pozbawić snu. Gdy kukurudza dojrzeje, gospodarz uwalnia psa swego na rok cały i nie troszczy się o tegoż więcej; wtedy to hulaj dusza, pies dzień i noc ugania po polu i stara się wszelkiemi sposobami głód zaspokoić. Dawniej było i psom lepiej, dziś i na nich przyszły ciężkie czasy, postęp bowiem i cywilizacya utrudnia warunki bytu. Nie tak to dawno, bo stare psiska jeszcze pamiętają, gdy padł koń lub bydle we wsi, gospodarz wyciągał po zdjęciu skóry padlinę gdzieś blisko wsi, do rowu, i głodne psy miały na kilka dni zapusty - dziś trochę inaczej. Padlinę zakopują na osobnych ścierwiskach daleko od mieszkań, a chociaż, nie czynią tego ściśle podług ustawy, bo zawsze nogi bydlęciu sterczą nad ziemią, to jednak już nie jestto to, co było; trzeba robić podkopy, by się dobrać do mięsa; nie zawsze to się udaje i pies napracowawszy się nieraz ciężko, odchodzi głodny i zmęczony. Łatwiej więc szukać pożywienia w polu lub w lesie, bo i przyjemność większa i smaczniejszą karmę można znaleść. Psy wiejskie najczęściej są mieszańcami tej rasy, jaką dwór trzyma, a że na Podolu trzymają w wielu dworach charty, (także po większej części dla tradycyi), więc podolskie kundle, pokurcze chartów, prędko z zającem dają sobie radę; mieszane z legawych tropią natomiast za młodemi zajączkami, za gniazdami kuropatw, przepiórek i wszelkiego ptactwa; doprawdy dziwić się trzeba, że przecież zając i kuropatwa nie znikneły zupełnie z tych błogosławionych okolic. Temu ciągłemu plondrowaniu psów po polach i lasach nic nie może zapobiedz a najmniej ustawa taka, jaką dziś mamy. Strzelanie bowiem do psów odnosi zamierzony skutek tylko w takiej okolicy, gdzie wyjątkowo znajdzie się włóczęga we wsi, zaś w której pod każdym numerem jest pies, a nie rzadko są i dwa, włóczące się dzień i noc po polu, i strzelanie nie pomoże. Wiem to z doświadczenia, że po zabiciu kilku psów, reszta pozostała, staje się ostrożną i z daleka pozna tego, kto na życie ich nastaje; łatwiej podejść lisa niż takiego psa, nie mówiąc już o tem, że w nocy jest to niepodobieństwem. Przytem jeżeli tylko właściciel psa zabitego wniesie skargę do sadu, z reguły sąd skarżę tego, który psa zabił, tak przynajmniej praktyka nas uczy. Co więcej, dziś robi się z tego sprawę karną o złośliwe zniszczenie cudzej własności. Najnowsze orzeczenie Trybunału państwa w sprawie zastrzelenia psów p. Frieblinga przez p. Manieckiego w swoim rewirze, podtwierdziło oba wyroki I. i 11. instancyi. Trybunał oparł się na ustawie łowieckiej z d. 26 marca 1898 r., która pozwala strzelać tylko psy "włóczące się i |nie mające pana" i to w oddaleniu 300 metrów od kwestyonowanego rewiru (!) Słowo Polskie, z którego tę wiadomość zaczerpnąłem dodaje, że jest to pierwsza jasna (!!) interpretacya ustawy łowieckiej, która położy tamę strzelaniu psów przez złośliwych sąsiadów.

Dziś wiec widząc psa, goniącego zwierzynę w moim lesie, nim go wezmę na cel, musze się spytać: czyj ty ? czy twój pan jest z tobą? i w jakiem oddaleniu jesteś od niego, a jeżeli jesteś sam czy rewir twego pana jest od tego punktu, w którym cię przydybałem więcej jak trzysta metrów oddalony? wreszcie czy jesteś lub byłeś karany za włóczęgostwo? Jeżeli pies na te pytania nie zechce mi dać odpowiedzi a tylko machnie ogonem i pogoni dalej, to lepiej zrobię, gdy pospuszczam kurki i wrócę do domu.

Jest jednak lepszy i radykalniejszy sposób niżli strzelanie do pozbycia się biedy, mniej morderczy a jednak w skutkach donioślejszy i więcej niszczący choć z pozoru łagodny i zgodny z duchem czasu, mogący przynieść wielkie korzyści dla kraju i dla całego społeczeństwa. Środkiem tym jest opodatkowanie wszystkich psów. Gdy chciano zniszczyć przemysł w Galicyi, opodatkowano go należycie, no i środek ten okazał się dobrym, czyżby nic dało się tego zastosować i do psów? Opodatkowanie takie zmusiło by chłopów do pozbycia się niepotrzebnie trzymanych psów, skazanych na ciągłe włóczenie się po lasach dla wyszukania sobie pożywienia, podatek zaś od psów, trzymanych z potrzeby, utworzyłby nowe źródło dochodu dla funduszu, i przypuszczam, że nie spotkałby się w Sejmie z opozycya.

Zmniejszenie liczby psów wpłynęłoby dodatnio na podniesienie się stanu zwierzyny a przez to i bogactwa kraju jakie zwierzyna bez kwestyi przedstawia. Ustałyby wtedy troski czy do Galicyi sprowadzać zające z Czech wagonami, czy pędzić pieszo; skąd wziąść kuropatw do rozpłodu. Nasz szarak nie maltretowany bez ustanku przez wiejskie kundle, pilnowałby lepiej ogniska domowego i liczniejszego przez to mógłby się doczekać potomstwa; kuropatwy i inne ptactwo gnieździłoby się spokojnie bliżej ludzkich siedzib, bo z kotami łatwiej się uporać niż z psami. Już samo zmniejszenie wypadków wścieklizny powinno być w tej sprawie decydującem, z ubytkiem tysięcy psów źle pielęgnowanych bardzo rzadko mogły by się trafiać wypadki pokąsania przez wściekłe psy. Projekt ten dążący do usunięcia psów niepotrzebnych ma ogólno-ludzkie doniosłe znaczenie. Chodzi tylko o to, czy zechcą się tem zająć ludzie do tego powołani.

Leon Starkiewicz.