| | | | Użytkowników Online Gości Online: 87
Brak Użytkowników Online
Zarejestrowanych Użytkowników: 579
Nieaktywowany Użytkownik: 2
Najnowszy Użytkownik: ~Bogoslawski
|
| | | | |
CTracker - cback.de
|
| | | | Zdjęcie
Urodzona w Trościańcu Wielkim w 1899 roku ( córka Jakuba Sikory i Katarzyny Wodeckiej ). Od 1922 r. mieszka w Palikrowach, żona Szczepana Dajczaka.Po powrocie z Syberii poprzez Afrykę, po śmierci męża ponownie wychodzi za mąż za Szczepana Grada.
Data: 30/12/2013 23:01
Dodany przez: krystyna55
Wymiary: 254 x 314 pikseli
Rozmiar pliku: 53.51Kb
Komentarzy: 2
Ocena: Brak
Obejrzano: 3460
|
| | | | |
| | | | Komentarze
dnia grudnia 31 2013 15:05:22
Słowa przekazane przez Bronię Rusinowską, córkę siostrzenicy Tekli Dajczak:
Mieszkaliśmy na parcelacji w Bolesławowie niedaleko
Wierzbowczyka, mama pochodziła z Trościańca Wielkiego.
Przyszedł ten straszy dzień, 10 lutego 1940 roku, gdy załadowano nas na sanie i wywieziono w nieznane.Okazało się później, ze była to północna Rosja, Archangielsk nad Morzem Białym.Posiołek nazywał się Szynczuha. Moi rodzice, ja i młodszy brat byliśmy razem dwa miesiące ze stryjną Zofią i jej dwójką dzieci;Józkiem i Stefcią, z ciotką Dajczakową , z rodziną Gradów ( Szczepan Grad, jego żona i córka ), z trzy osobową rodziną Kiełbowiczów z babcią i dziadziem.
Byliśmy trzy razy w innych miejscach, bo co jakiś czas zmieniano ludzi w grupach.Mama pracowała w kołchozie, doiła krowy a ojciec drzewo ścinał w tajdze...Głos mówiącej łamie się i trudno jej dalej mówić, wracać do tych bolesnych wspomnień.
Na końcu pobytu byliśmy z rodziną Sikorów. Jesienią 1941roku ich dziewiętnastoletni syn Jakub poszedł do wojska (dotarł aż pod Monte Casino ).
1 stycznia 1942 roku wyjechaliśmy z Syberii. Sami musieliśmy opłacać wagon, 80 osób było do jednego wagonu.Dwa tygodnie czekaliśmy na stacji na pociąg; to było straszne, wszy, choroby - tyfus plamisty i dezynteria...W Taszkiencie Stasiu ( brat młodszy prawie o trzy lata ) już nie żył. Mamę zabrali do szpitala. Ja i ciocia Franciszka ( Sikora z d. Naróg ) trafiłyśmy do szpitala Gołodna Step. Tam istny horror, ludzi kładziono jak popadnie dzieci z dorosłymi. Wszyscy mieli bardzo wysoką temperaturę i zachowania ich były nieprzewidywalne.Gdy leżący obok mężczyzna zaczął mnie dusić za gardło , spadłam z łóżka i uciekłam...
30.01.1942 zmarła mama.Lepianka, głód...słońce okropne...lebioda na zupę,a w końcu zaczęło brakować trawy.Któregoś razu znaleźliśmy żółwia, to okropne co głodny człowiek może zrobić...zjedliśmy go żywcem.Uzbecy sprzedawali owoce i chleb, ale nie byli dla nas zbytnio życzliwi.Ojciec wiedział, że musi się stamtąd wydostać by przeżyć, ale stryjna nie chciała iść
z dziećmi, więc poszliśmy z ojcem sami.
Był to Brewsk,ojciec chciał iść do kołchozu by chociaż się najeść za pracę, ale nas tylko psami szczuli i przepędzali. Spaliśmy w rowie, szliśmy torami, by nie zabłądzić..mieliśmy ze sobą tylko jedna pierzynę i poduszkę, ale i to w końcu nam ukradziono. Resztkiem sił dotarliśmy do wysokiego płotu, którym ogrodzone było wojsko. Tam ojcu zaproponowano, by mnie oddał do Orląt- do ochronki, ale gdy po raz pierwszy od tak długiego czasu najedliśmy się to zawładnęła nami dezynteria.
Wraz z wojskiem okrętem do Pahlawi ( Persja ). W Teheranie- krwawa dezynteria, byłam spisana już na straty...wypadły mi wszystkie włosy, nie miałam wcale siły, mogłam tylko leżeć.Ojciec dostał prace w łaźni, mnie oddał pod opiekę rodziny Drozdów
z Bolesławówki. W namiotach osobno mieszkali mężczyźni, kobiety, małżeństwa.Nieraz bardzo się bałam, bo wślizgiwały się tam węże czy nawiedzały nas inne stworzenia tamtej krainy tak dotąd nam nieznanej.
Towarzysz naszej niedoli i mój wybawca jak się później okazało p.Domagała by mi pomóc wybrał się z tatem do Teheranu..i swoim sposobem wyleczył mnie.Następnego dnia zapytałam o chleb, to był znak, że będę żyła, bo dotąd piłam sama wodę. Po kilku miesiącach zaczęłam jeść to co oni.
Następnie były Indie - Karaczi. Tam byliśmy 18 miesięcy, miałam 12 lat i chodziłam do szkoły. Tato pracował teraz w kuchni.
W 1944r.znowu przeprawa statkiem do Afryki tym razem- Bwana Kuba. W Lusace spotkałam Marysie i Zosię Sikora, tam chodziłam do gimnazjum.
W 1948 r. zamknęli szkoły.Byłam w czterech obozach dla uchodźców. W I obozie tato ożenił się , miałam nowa mamę.Wcześniej miała ona mężna i pięcioro dzieci, ale teraz została się jej tez tylko jedna córka. Dajczak Szczepan pochowany.
Trzeci obóz był przejściowy, nazywał się Guanatana. Byłam niańką dla czteroletniego Anglika, a drugie dziecko było dopiero urodzone.Farmer miał 30 rodzin Murzyńskich ..Miałam 15 lat, to było dla mnie bardzo trudne doświadczenie...
Był czwarty obóz i w 1948r. dostaliśmy kontrakt na wyjazd do Kanady.Tam poznałam męża, który również przeszedł Syberię i jak Jakub walczył pod Monte Casino. Ciotka Dajczakowa z synem Bolkiem wyjechała do Anglii.
Jest to relacja osoby w podeszłym wieku, która wówczas była ośmioletnią dziewczynką wyrwana ze swego domu rodzinnego
i rzuconą na te obca nieludzką ziemię.
To była opowieść przez łzy ... |
dnia września 13 2014 17:11:52
Szczepan Dajczak zmarł pomiędzy1944 a 1946 rokiem w południowej Afryce, w Rodezji Północnej, obecnie Zambia.Pochowany jest na miejscowym cmentarzu w Bwana Mkubwa. |
|
| | | | |
| | | | Dodaj komentarz Zaloguj się, żeby móc dodawać komentarze.
|
| | | | |
|
|